Cze, Druhny
Wyspalam sie za wszystkie czasy (luuuudzieee,jakie ja mam łoże, wkleić?), jakies 11 godzin, czuje sie wspaniale, nic mnie nie boli, pogoda od rana rewelacyjna, powietrze rześkie, biomet dla mnie super, bo ciśnienie jest tu raczej stabilne, z okna widze teraz góry i morze, bo mgla zninkęła, aha i lądujące i startujące samoloty, bo mieszkamy niedaleko lotniska. Lot był ogólnie okej, start typowy, sam lot bardzo spokojny, więc drzemałam, lądowanie trochę ekstremalne, pochyliłam się do przodu i mialam te wszytkie góra-dół w nosie, hihi, ale prawde mówiąc jak usłyszalam otwierające sie podwozie, to odetchnęłam...ufff...Przebojów kurna nie bylo. Miejsce miałam przy wyjściu ewakuacyjnym (aha, Kangurzyca powie, ze to na pewno nie przypadek), a w czasie startu i lądowania, przodem do mnie siadał steward, hihi...no i dwie pogawędki "o pogodzie" sowie ucięliśmy. Mnie bardzo ciekawiło, czy skoro wystartowaliśmy z ponad półgodzinnym opóźnieniem, to i wylądujemy później, a on na to, że nie, i w sumie było tylko 5 minut później. Pytałam go jak to możliwe, a on mi wyjaśnił, że będziemy lecieć szybciej. Taaaa, wogle się nie przestraszyłam, hihi...Zdjęć jest mało, bo nie miałam dostępu do okna, musiałam się wychylic nieco do okna przede mną, a obok mnie była tylko taka dziurka w drzwiach, przez którą zresztą wyszły mi całkiem niezłe fotki, hihi. Telefon miałam oczywiście w trybie flight mode, ale przy lądowaniu steward mnie nakrył i kazał wyłączyć. Nie pomogły wyjaśnienia, nie można nawet w tym trybie miec włączonego telefonu i juz. Przeboje byly za to potem, bo nie mogłam sie polapać z tego oszolomienia gdzie mam szukac bagazu i już mi sie zdawalo, ze go nie mam i kurka też, hihi. Zalamka. Zadzwonilam do M., ktorej tez nie moglam znaleźć, i kazala mi szukac monitora z wyswietlonym moim numerem lotu. Ba, ale skad ja mam znac numer lotu. Zaczęlo sie wiec szukanie karty pokladowej. Wreszcie zobaczlam jak moja walYzka do mnie jedzie i jak ją zdjęłam z taśmy, to dorbaldie chciałam się z nią wyściskać, hihi. Potem się szukałyśmy komórkowo z M., która mi tłumaczyla gdzie jest, jakbym ja całe życie spędziła na lotnisku w Dublinie, hihi. No, ale wreszcie sowie wpadłyśMY w ramiona. Jesteś. Jestem. No! A potem do samochodu, ja stoję i czekam aż będę mogła wejść, a M. na to, że ja nie z tej strony stoję, że ona tam siada. Zgłupłam, zanim sowie uświadomiłam, że ruch lewostronny. Po drodze małe zakupki w Tesco, kuuuurna, rozmieniłam 50 EURO!!! Aha, kupiłam jedno polskie piwko, w K-R miałabym dwa, no trudno

Zawód kasjerki tu wymarł, samoobsługa totalna, sama sowie zeskanowałam kody, zapłaciłam, przyjęłam, wydałam sowie resztę i paragon, hihi. Osiedle, na którym mieszkamy, jest pięknie położone, wokół mnóstwo zieleni i nie słyszę Polaków

Za to w samolocie prawie sami rodacy. Tak własnie "Polacy wracają z Wysp".
Na razie tyle, będzie więcej, ale powolutku, bo jeszcze nie ogarniam wszystkiego...
Ściskam Was mocno, dzięki, że jesteście!!!