przez riv-er Pn, 09.02.2009 21:20
Rozdział 3
- Podnieś głowę – starałam się skupić na obrazie. – Słyszysz?!
- Już nie mogę – model zaczął mi się niebezpiecznie chwiać na taborecie. – Szyja mnie boli. Już nie chcę!
Odłożyłam pędzel i wytarłam dłonie w wilgotną szmatkę. Popatrzyłam na zegar ścienny, zawieszony nad wejściem do pokoju. Dochodziła piętnasta.
- Dobra. Pół godziny laby. Tylko mi nigdzie nie znikaj, bo na pewno nie będę za tobą latała – wyszłam do ogrodu i rozłożyłam się w cieniu, na leżaku.
Przyjechałam tutaj dokładnie tydzień temu, na zaproszenie przyjaciela Mirka. Dostałam piękny pokój z widokiem na rozległy sad, zapewniono mi wyżywienie i nawet dano zaliczkę. Wydawać by się mogło, że niemożliwością byłoby trafienie bardziej nęcącej propozycji. Jedyną rzeczą, której ode mnie oczekiwano, był naturalnej wielkości portret Adasia – ukochanego synka gospodarzy. Problem polegał na tym, że gówniarz miał siedem lat, znał odpowiedź na każde pytanie i był niewyobrażalnie rozpuszczonym bachorem. Dzień w dzień cierpiałam z nim nieziemskie katusze, starając się utrzymać go w jednym pomieszczeniu choćby przez chwilę. Marzeniem byłoby, aby ograniczył się jeszcze do jednego mebla. Moje propozycje, odnośnie spoczęcia na krzesełku, kwitował – w najlepszym wypadku – wywaleniem jęzora. Sama nie wiedziałam, co mnie zatrzymywało przed ukręceniem łba temu małemu, wrednemu gnomowi. Patrząc na tę jego piegowatą facjatę, dziękowałam Bogu, że nie mam dzieci. Od przyjazdu tutaj, dzień w dzień przed oczami przesuwały mi się stosy brudnych pieluch, śliniaków i śpioszków, chwilę później zastępowały je drogie zabawki, na które nigdy nie byłoby mnie stać i stresujące wywiadówki, gdzie dowiadywałabym się, że moje dziecko – owszem – jest zdolne, ale bardzo leniwe i musi mieć korepetycje, za które nie wiem kto by płacił. Po takich wizjach wmawiałam sobie nawet głębokie religijne powołanie i zaczynałam zastanawiać się nad wstąpieniem do klasztoru. Jednocześnie liczyłam w duchu, że może któregoś kolejnego ranka uda mi się dogadać z tym małym mafiosą i wspaniałomyślnie pozwoli mi dokończyć obraz. Z dwojga złego, wolałam już wracać do mojego neurotycznego kota, niż zostać tu choćby jeden dzień dłużej z tym rozbestwionym czortem. Wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie, to robota potrwa jeszcze co najmniej przez dwa tygodnie. Na samą myśl dostawałam nerwowej czkawki.
- Śpisz? – usłyszałam piskliwy głosik.
Powoli uchyliłam powieki. Dzieciak siedział przede mną na ziemi i gapił się ciekawie.
- Nie masz nic do roboty? – cholernie zachciało mi się spać. – Idź się przyczep do kogoś z domowników.
- Jeść mi się chce – rzucił we mnie patykiem.
- Wiesz, że mi też! Możesz mi zrobić kanapki – nawet mi się nie śniło obsługiwać tego potworka. – Jedną z serem i ogórkiem, a drugą z jakąś wędlinką. I przynieś mi piwo – machnęłam ręka na znak, ze może odejść.
Gówniarza zamurowało. Wstał energicznie, podszedł do leżaka i z całej siły kopnął mnie w kostkę, aż pociemniało mi w oczach.
- Daj mi jeść! - zażądał. – Zrób mi kanapkę!
- Kopnij mnie jeszcze raz, a wsadzę ci pędzel w oko! – warknęłam przez zęby. – Jak chcesz żreć, to coś upoluj! A ode mnie wara, bo nie ręczę za siebie.
Malec zaciekawiony znieruchomiał na chwilę. Miałam wrażenie, że zaraz się na mnie rzuci.
- Spróbuj tylko czegoś, a złapię za dziób i wgniotę w płótno, że nawet już malować nie będzie trzeba, taki z ciebie zrobię portrecik! Tylko spróbuj! – zamchnęłam się patykiem, którym we mnie wcześniej cisnął i rzuciłam w jego stronę. Dostał nim po kostkach. Cierpliwie czekałam, kiedy podniesie raban. Adaś mocno spurpurowiał, obrzucił mnie szyderczym spojrzeniem i zniknął w drzwiach balkonowych.
- Za kwadrans chcę cię widzieć w pracowni! – rzuciłam za nim chłodno.
W odpowiedzi usłyszałam tylko ciche burczenie.
Miałam już serdecznie dość tego dzieciaka. Gdyby nie to, że obraz zamówili przyjaciele Mirka, nigdy bym się nie podjęła tej roboty. Zwłaszcza, że humorki ich synka znane były praktycznie każdemu. Chłopak był tak rozpuszczony, że bała się go nawet jego własna matka. Dostawał wszystko, czego zażądał (bo prosić, to on nigdy nie prosił), miał wszystkie najlepsze zabawki, własny telewizor, komputer, linię telefoniczną i trzy opiekunki. Rodzice załatwili mu prywatnych nauczycieli, więc nawet uczył się wtedy, kiedy chciał. Chodził tylko w markowych ciuchach, a w pokoju miał dystrybutor coli na żetony. Dorośli się go bali, dzieciaki mu zazdrościły. Sama chętnie bym się z nim zamieniła. Miałam czarno-biały telewizor, a o komputerze to już nie wspomnę. Musiałam się wyginać na wszystkie strony, żeby mi pieniędzy na życie wystarczyło, rezygnując z wszelkich uciech dnia codziennego, a ten bachor na wyciągnięcie ręki miał zawsze zimną colę! I gdzie tu sprawiedliwość?!
W miarę uświadamiania sobie odrębności światów, w jakich żyliśmy, zaczęła mi kiełkować myśl, czy by jakoś nie uszkodzić gówniarza. Miałabym dziką satysfakcję. Po chwili jednak dotarło do mnie, że właściwie to nic by to nie zmieniło. Nawet, gdyby go uziemić, i tak wszyscy nadal skakaliby wokół niego. I tak źle, i tak niedobrze.
Po piętnastu minutach ciężko podniosłam się z leżaka i wróciłam do pracowni. Adasia oczywiście nie było. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Przez ułamek sekundy chciałam dać już sobie spokój na dzisiaj, ale gdy pomyślałam, że musiałabym przez to zostać tu prawdopodobnie o jeden dzień dłużej, złapałam pierwszą lepszą brudną szmatę, jaka nawinęła mi się pod rękę i ruszyłam na poszukiwanie „modela”. Siedział w swoim pokoju i gapił się w telewizor. Nawet nie zareagował na moje wejście.
- Rusz tyłek – podeszłam do łóżka, na którym się rozwalił.
Udawał, ze mnie nie słyszy.
- Dobrze ci radzę. I nie każ mi dwa razy powtarzać – stanęłam tak, żeby nie widział ekranu. Dopiero wtedy łaskawie na mnie spojrzał.
- Zasłaniasz mi – uśmiechnął się słodziutko.
Pomachałam mu przed nosem przyniesioną ze sobą szmatą.
- Jak się zaraz nie ruszysz, to tak cię palnę, że ci ta szmata świat przesłoni – naprawdę zaczynał mnie wkurzać. – Złaź na dół, bo ci pomogę!
Powoli, ociągając się, wstał z łóżka i szurając nogami powlókł się do pracowni.
Kilka następnych dni wyglądało podobnie. Z Adasiem przeżywałam istne katusze przy każdym, chwilowym nawet spotkaniu. Jego rodzice, na moje prośby o wpłynięcie na zachowanie syna, reagowali zbywającym uśmiechem i stwierdzeniem, że na pewno sobie poradzę i dojdę z Adasiem do porozumienia. No więc dochodziłam do tego porozumienia na wszelkie możliwe sposoby. Najpierw starałam się być miłą ciocią. Kiedy to nie pomagało, przybierałam postawę pouczającą i cierpliwie tłumaczyłam, że jego opór nic nie daje poza tym, że wszystko się przeciąga i będę musiała przez to zostać tu dłużej niż oboje chcemy. Adaś słuchał mnie jak wyłączonego radia. Mniej więcej po półtorej tygodnia straciłam resztki cierpliwości i ludzkich zahamowań. Zaczęłam nawet nosić przy sobie mały scyzoryk w celu, którego na razie nie chciałam sobie uświadamiać. To ciągłe użeranie się z Adasiem miało jednak też i swoje plusy. Dzień w dzień miałam regularne posiłki, a obok ogrodu były korty tenisowe i basen, z którego mogłam korzystać do woli, kiedy światło było już za słabe do malowania. Wszystko byłoby wspaniałe, gdyby nie ten przebrzydły bachor, który ciągle plątał mi się pod nogami. Kiedy był mi potrzebny, nigdzie go nie było; za to, kiedy miałam w końcu czas wyłącznie dla siebie, kręcił się za mną jak smród po gaciach. Doprowadzał mnie do szału swoimi głupimi pytaniami i świdrującymi świńskimi oczkami. Wieczorami, leżąc w łóżku, zastanawiałam się, czemu mnie Bóg pokarał takim zleceniem.
W sobotę, któregoś kolejnego weekendu, jaki przyszło mi spędzić na malowaniu, późnym popołudniem przyjechał Mirek. Dzwoniłam do niego niemal codziennie, więc był znakomicie obeznany w sytuacji, w jakiej sam mnie umieścił. Poprzedniej nocy zadzwoniłam do niego z krótką informacją, że albo jutro mnie stąd zabierze, albo zarżnę dzieciaka przy śniadaniu w momencie, gdy – jak co dzień – będzie mi smarował tosty pastą do butów. Mirek najwyraźniej wziął sobie moje groźby do serca, bo przyjechał nazajutrz pierwszym pociągiem.
- Zabieram cię na piwo – rzucił na dzień dobry, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem. Nie miałam nawet siły, żeby się ucieszyć.
- Gwarantuję ci, że na jednym się nie skończy! – zaczęłam szukać kurtki. – Na długo przyjechałeś?
- Zostanę do środy. Może cię trochę podleczę – roześmiał się widząc moją cierpiętniczą minę.
- Dużo cię to będzie kosztowało! – wsiadłam do czekającej przed domem taksówki i z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Pojechaliśmy do starego pubu na obrzeżach miasta. W sobotni wieczór zadymione pomieszczenie pękało w szwach. Mimo to – czego Mirek nie mógł zrozumieć – byłam szczerze wniebowzięta, widząc same wstawione gęby.
- Nie wpuszczają tu dzieci! – wyjaśniłam mu, delektując się tak pięknie brzmiącymi słowami.
Mirek roześmiał się głośno i zaczął rozglądać się za wolnym stolikiem. Usiedliśmy w jednym z narożników sali. Miałam stąd doskonały widok na cały bar.
- Whisky z lodem – machnęłam na kelnera.
- Dla mnie to samo i papierosy – Mirek podał mu zwinięty banknot. – Dużo ci jeszcze zostało? – zwrócił się do mnie.
- Za dużo! – jednym spojrzeniem zgasiłam jego przymilny uśmiech. – Już dawno byłoby po wszystkim, gdyby nie ten cholerny bachor. W życiu nie widziałam tak rozpuszczonego dzieciaka. Czy ty wiesz, jak wygląda jego pokój?! – Mirek był pierwszą bliską osobą, której mogłam się pożalić.
- Myślałem, że masz dobre podejście do dzieci – zapalił papierosa.
Przysunęłam do siebie szklaneczkę z trunkiem i pociągnęłam z niej zdrowo.
- Czasami mam ochotę skręcić mu kark! Na jego szczęście zostało już niewiele roboty, przy której jest mi potrzebny. Ale i tak sobie nie odmówię, żeby przed wyjazdem nakopać mu do tyłka. Bez dwóch zdań zasłużyłam na taką przyjemność – uśmiechnęłam się marzycielsko. – On zresztą też – dodałam.
Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach o mojej pracy, dalszych planach i zamówieniach na kolejne prace. Spędziliśmy tam około pięciu godzin, a Mirek siedział i grzecznie płacił za kolejne drinki. Nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia i żerowałam na jego portfelu z nieukrywanym upodobaniem. Co pewien czas zaczynałam się zastanawiać, czy trochę nie przesadzam, ale zaraz przed oczami pojawiała mi się facjata Adasia, która niezawodnie stymulowała mnie do dalszego picia. Miałam już nieźle w czubie, kiedy podszedł do nas jeden z kelnerów.
- Przykro nam, ale zaraz zamykamy. Chciałbym prosić o dopicie drinków i opuszczenie lokalu – uśmiechnął się do nas przepraszająco.
Popatrzyłam na niego spod przymkniętych powiek. Było ich dwóch. Nie bardzo potrafiłam zlokalizować tego właściwego.
- Jak masz na imię synku? – zaczęłam mrugać oczami, starając się nadać chłopakowi bardziej realne kształty.
- Adam, proszę pani – zaczął zbierać puste szklanki z naszego stolika.
- Musze się napić – złapałam się za głowę. – Czy jest tu jeszcze jakiś otwarty bar?
- Na końcu ulicy, proszę pani – chłopak pokazał kierunek, w jakim mamy iść po opuszczeniu tego lokalu i zniknął na zapleczu.
Dopiliśmy do końca nasze drinki i pomału zaczęliśmy się zbierać do wyjścia.
- Ja nie chcę do domu... – złapałam doła i zaczęłam pochlipywać. – Chodźmy gdzieś jeszcze.
- Ty lepiej popatrz na siebie, a potem na zegarek – Mirek był zdecydowanie bardziej trzeźwy ode mnie. – Dochodzi czwarta nad ranem, a ty do tego ledwo na nogach stoisz – wolno prowadził mnie ulicą.
Zamilkłam i potulnie pozwoliłam się prowadzić. Mirek doprowadził mnie do najbliższej budki telefonicznej i zadzwonił po taksówkę. W ciągu dwudziestu minut byłam w swoim pokoju, wykąpana i spałam słodko w ciepłej pościeli.
Nad ranem, śpiąc jeszcze w najlepsze, doznałam dziwnego uczucia. Czułam jak coś liże mi nogi. Każdy dotyk zostawiał po sobie wrażenie przyjemnego chłodu. Kiedy byłam już na granicy przebudzenia, zaczęły do mnie docierać skutki wczorajszego wieczoru. Przekręciłam się na prawy bok i poczułam jak wszystkie moje wewnętrzne organy odczepiają się i spadają na prawą stronę. Zmieniłam bok i wszystkie jak jeden mąż poleciały w drugą stronę. Do tego wszystkiego powolutku zaczynały się kołysać. Bałam się otworzyć oczy. Tymczasem to „coś” ciągle lizało mi nogi. Z wielkim wysiłkiem uchyliłam powieki i spojrzałam na swoje odnóża. Na końcu łóżka zamajaczył mi mały, rozczochrany łebek.
- Która godzina? – wystękałam.
Główka, którą usiłowałam dojrzeć spoza rozkitraszonej kołdry, uniosła się lekko do góry.
- Siódma – poinformowała mnie głosikiem Adasia.
Wcisnęłam twarz w poduszkę, bo pokój zaczynał wirować mi przed oczami z zawrotną prędkością. Po chwili wolno uniosłam się na łokciach.
- Co ty tu robisz o tej porze? – jęknęłam niewyraźnie.
Adaś uśmiechnął się do mnie promieniście.
- Golę ci nogi – zakwilił i pomachał mi maszynką. Kiedy opuścił dłoń, odruchowo schowałam nogi pod kołdrę.
- Jeszcze nie skończyłem! – wrzasnął, a mi pociemniało w oczach.
- Zamknij ten dziób! – zabiłabym go, gdybym miała na tyle sił, żeby wstać. – Zwijaj interes i wynoś się stąd. Jeśli za dziesięć sekund jeszcze tu będziesz, to ci puszczę takiego pawia, że ci się jeść na tydzień odechce.
Adaś nie pomny ostrzeżeń przysunął się bliżej i kucnął przy mojej poduszce. Nie zdążyłam nawet unieść głowy jak poczułam, że wylewa się ze mnie cały wczorajszy alkohol. Rzygnęłam i zaległa grobowa cisza. Bałam się poruszyć. Ostrożnie otworzyłam oczy. Na wysokości mojego wzroku siedział Adaś i patrzył na mnie przerażony. Cuchnął jak gorzelnia. Od czubka głowy do pasa był cały mokry.
- Podobało się? – uśmiechnęłam się nawet do niego, bo to nagłe oczyszczenie żołądka znakomicie poprawiło mi samopoczucie.
Adaś nic nie odpowiedział, tylko nadal na mnie patrzył z wyrzutem. Tak mi się spodobał taki spokojny, że z przyjemnością wyciągnęłam rękę i poprawiłam mu fryzurkę.
- Dobry chłopczyk. Teraz grzecznie pójdziesz do kuchni i zrobisz mi kawę. Ja się ubiorę i spotkamy się w pracowni. Jak się postaramy, to za dwa dni skończę malować i wrócę do domu. Oboje tego chcemy, prawda? – rozmawiałam z nim, jak ze spowolnionym w myśleniu. Adaś potulnie mi przytaknął. Wstał i bez słowa wyszedł z pokoju.
W ciągu dwóch dni skończyłam jego portret. Przez cały czas Adaś był dla mnie bardzo miły i z chęcią ze mną współpracował. Nawet śniadania mi robił, żebyśmy tylko wcześniej zaczęli pracę. Kiedy obraz był już gotowy, odebrałam resztę umówionej kwoty i mogłam bez przeszkód wracać do domu. Tak mi się tam jednak spodobało, że skorzystałam z zaproszenia gospodarzy i zostałam jeszcze przez tydzień. Adaś unikał mnie jak ognia, a przy każdym spotkaniu pytał się o moje zdrowie. W dniu wyjazdu odprowadził mnie nawet na dworzec i dopilnował, czy wsiadłam do właściwego pociągu. Wygląda na to, że rzeczywiście mam dobre podejście do dzieci...
riv
'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'