Wypatrzyłam w sklepie dwie bluzeczki. Zdjęłam je z haczków i poszłam do przymierzalni. Tam zdjęłam z siebie stare ubranie i włożyłam nowe (żeby sprawdzić czy mam ten lajtowy rozmiar). Bluzeczki okazały się OK, więc z powrotem włożyłam stare ubranie, a nowe wrzuciłam do koszyka i ruszyłam w półki (bo to w markecie było). Chodzę tak sobie, chodzę... patrzę w prawo, patrzę w górę, szukam makaronu... Aż tu nagle starszy pan puka mnie w ramię i mówi:
- Na lewą stronę.
Spojrzałam w lewą stronę i pytam:
- A co tam dają?
- Starszy pan przybliżył się, pociągnął za nitkę zwisającą z mojego rękawa i rzucił krótko:
- Szwy. Ubrała się na lewą stronę...
Patrzę na rękaw, a tam ze szwów nitki zwisają.
Dziękuję - burknęłam i zrobiłam się czerwona.
Szurnęłam koszykiem i dawaj z powrotem do tej przymierzalni. Ochroniarz, który pilnował wejścia, spojrzał na mnie podejrzliwie. I to właśnie wtedy, po raz pierwszy, poczułam się głupkowato. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć mu, ale wydało mi się to tak bezsensowne, że w końcu nic nie powiedziałam. Postawiłam przy nim mój koszyk i bez ubrań do przymieniarza weszłam do przymierzalni. Ledwie zaczęłam odwracanie na prawą, gdy drzwi się uchyliły i do przymierzalni zajrzał ochroniarz:
- A co pani tak tu... bez niczego weszła?
- Bo się ubieram.
- W co?
Po raz drugi poczułam się głupkowato. "Za złodziejkę mnie wziął!" – pomyślałam i rzuciłam przez gołe ramię: - W stare ciuchy się ubieram!
- A gdzie są nowe? - nie odpuszczał ochroniarz.
"Jaki solidny – pomyślałam i znowu zrobiłam się czerwona - no za złodziejkę mnie wziął, cholera!"
- Nowe w koszyku, na zewnątrz – odpowiedziałam spokojnie.
- To co pani ubiera?
- Stare ciuchy ubieram, bo jak przymierzałam nowe, to się ubrałam na lewą stronę i teraz odwracam.
Ochroniarz uniósł podbródek jakby chciał przytaknąć, ale nie przytaknął. Zniknął. Wiedziałam, że nic nie zrozumiał. Odwróciłam ubranko i wyszłam z przymierzalni. Ochroniarz cały czas na mnie patrzył. I to patrzył jakoś tak... z góry. Po raz trzeci poczułam się głupkowato.
"Jenyyy... - pomyślałam - zawsze tak mam, nawet jak jestem w lesie."
Bo kiedyś o świcie poszłam z psem do lasu i spotkałam starą kobietę z kijem i z wypchaną siatą. Zbierała grzyby.
- Jak tam, są grzyby? - zagaiłam rozmowę. Wiedziałam, że są, bo babcia miała nimi siatkę wypchaną.
Staruszka uniosła głowę, wyprostowała się, spojrzała na mnie nieprzyjaźnie i machnęła kijem tak, jak się macha kijem.
- A gdzie tam pani, nie ma! - rzuciła.
I wtedy właśnie poczułam się głupkowato. Głupkowato, bo przecież widziałam tę siatę pełną grzybów. Staruszka po prostu nie chciała mnie w tym lesie. W lesie byłam dla niej złodziejem. Złodziejem jej grzybów.
>>>>>
Oczywiście takie odczuwanie głupkowatości jest, w moim przypadku, procesem nieokiełznanie nieodwracalnym, więc już z tym nie walczę.To ja czuję się jak natręt, to ja czuję się jak złodziej, bo to w końcu ja nie patrzę, w co się w lesie ubieram. Przy czym "las" i "ubieram się" w sposób oczywisty nie dotyczą wyłącznie lasu i ubrań