- gdybym miał czytnik myśli, spisałbym tysiące książek - wracał do domu z wypełnionymi po brzegi siatami. papieros w kąciku ust, zimna wódka pobrzękiwała gdzieś koło kolan. miał pozagryzane do krwi usta i wyglądał trochę jak lump, któremu ktoś niedawno dał po ryju.
szła przed nim jakaś wypacykowana paniusia.
pozostawiała za sobą subtelny zapach perfum. wisiał na nim węchem, szurając w stronę swojej nory. z tyłu mogła mieć około trzydziestki. mocne, szczupłe uda; spięte pośladki okalały koronkowe majteczki, prześwitujące spod białych, materiałowych spodni. szła krokiem pewnym, na wysokich obcasach, po niebotycznie nierównym chodniku. lekko bujała biodrami.
- sąsiadka - zawyrokował w myślach. - inaczej dawno skręciłaby sobie kark na tych wertepach.
rozważał w myślach, czy by nie zaprosić jej do siebie, poczęstować zimną wódką i opowieściami nie z tego świata.
a może dać jej drinka, czekać aż ją rozgrzeje i pokazać jej łóżko. przydałby mu się dobry, szybki seks.
zaraz jednak z tego zrezygnował. kobiety nigdy nie wiedzą kiedy wyjść, a jeszcze rzadziej: co to dobry seks. a na kiepski seks szkoda i czasu, i energii.
męczyła go również sama myśl, że musiałby silić się na miłą oprawę, typu: 'o popatrz, tu mam kolekcję znaczków, bardzo kocham swoją mamę, lubię zdrową żywność i w niedziele chodzę do kościoła'. poza tym kobiety dojrzałe nie chcą szybkich numerków z sąsiadami. chcą mieć mocny dom, męża zarabiającego więcej od mężów sąsiadek i koleżanek z pracy; zdrowe, piękne dzieci i kochanka - inteligentnego adonisa, z papierami po pięciu kursach, który nosiłby koszule z Wólczanki, t-shirty z Benettona, miałby roczny karnet na solarium i wznosiłby pod niebiosa 'achy' i 'ochy' przy każdym jej kroku czy wykładzie na temat globalnego ocieplenia i głodujących dzieci w Afryce.
a on w dupie miał kursy; lubił globalne ocieplenie, bo nie biło tak po kieszeni ogrzewaniem zimą a głodowanie miał w domu równie często co sraczkę z przepicia.
pogryzł jeszcze chwilę wzrokiem sąsiadkę po tyłku i skręcił do siebie.