Czasami rozmyślam sobie o ludziach samotnych, o tych którzy są porzuceni.... Czy ta świadomość,że nikt ich nie kocha sprawia im tak wielki ból.. Przecież człowiek z czasem przyzwyczaja się do swoich codzienność
Bezdomny .... tak , właśnie tak można nazwać takiego człowieka, bo to nie ważne czy ma mnóstwo pieniędzy jest porostu bezdomny bo nie ma nikogo...
Taka osoba wstaje rano... idzie do łazinienki patrzy w lustro, widzi jak codziennie swoja szarą twarz , podkrążone oczy i te załzawione oczy ... myje zęby , następnie idzie do pracy lub wykonuje swoje inne obowiązki, wraca do pustego domu...
i nikt mu się nie rzuca na szyje , nie wita go uśmiechem , jest sam......
DEPRESJA.... tak się kończy ta codzienna beznadziejność.......
Każdy z nas jest inny i to właśnie nas wyróżnia... łączy nas jednak potrzeba miłości, chcemy być kochani ... bo do czego sie sprowadza nasza ludzka egzystencja potrzeby rozmowy, uśmiechu i czułości...
BEZNADZIEJNOSC..........
SAMOTNOŚĆ....
Słowa tak smutne ..... brak miłości ... dla minie jest to największa kara .......
No a czasami tak jest....
Zaczynało się całkiem normalnie ...
Szkolne przyjaźnie , pierwsze miłości , studyjne rozterki...
Poranek.....
Pani X budzi się , 5.30... to co zdarzyło się poprzedniego dnia było najgorsze...
Pani X osoba opowiadająca swą beznadziejną historie ale jednocześnie posiadającą coś niezwykłego
Pani X...
Wracam do domu , niema nikogo i czuje pustkę , chcę uciec ale nie mogę. Postanowiłam wybrać się do kościoła . Sama nie wiem czy bóg istnieje ale w niego wieże , bo tak jak mówił Paskal, „lepiej wierzyć w Boga bo w tedy człowiek nic nie traci”. W wielkim gmachu czuję chłód i zapach święconej wody. Podchodzę bliżej , nie odbywa się żadna msza, ale dzisiaj mam ochotę po obcować z Bogiem tak po prostu sam na sam. Za mną starsza pani, zamknięte oczy i ta twarz , ma już swoje lata ale widać że jest mocno skupiona nad niezwykłą chwilą oddania próśb , obietnic i wreszcie podziękowań NADZIEI. Ja tak nie potrafię , wole milczeć i patrzeć. Czuję się dobrze .....
Zaraz będę musiała wrócić do codziennych obowiązków, obudzić się niczym z dobrego snu. Wstaję , staruszka nadal klęczy.
Wychodząc spojrzałam jeszcze raz na budynek.
Święte miejsce gromadzące co niedziele setki ludzi , każdy z innym życiorysem , każdy z innymi problemami , ale jedno jest pewne łączy ich jedno: miłość do Boga i chęć obcowania z nim.
Więc Pani X doszła do wniosku , że jest chora na SM... I co tu teraz zrobić?
Jest!!! Jest rozwiązanie!!!
PSYCHOLOG!!! PSYCHIATRA!! TERAPEUTA!!!
Tzw. Człowiek od mózgu , złamanego serca i problemów samym z sobą.
Ciocia zwana ciocią Klocią poleciła mi jednego , podobno najlepszego w tym mieście.... Zadzwoniłam i umówiłam się na wizytę....
Wchodzę.... miła Pani RECEPCJONISTKA spojrzała na mnie jak na trędowatą i uśmiechnęła się zaprowadziła mnie do poczekalni dodawając , że niestety będę musiała trochę poczekać....
Przede mną 2 osoby : Kobieta w ciemnych włosach i obcisłej sukience paląca papierosa i mężczyzna czytający gazetę , pewnie jedną z tych wymiętolonych leżących przez całe dnie na stoliku...
Mija godzina... Już się denerwuje .. jestem już sama ..
Ach.... co mi szkodzi... Odpalam papierosa , moja noga lata jak nakręcona z góry na dół...
Wychodzi czarna uśmiechnięta , chyba zadowolona ,nadzieja.... może i mnie pomoże....
Pokój zadbany, pachnący azjatyckimi kadzidełkami.... Pan się przedstawia... już na początku podaje rękę i mówi że miło mu mnie widzieć....
A mi tam nie miło ... prawdemówiąc chcę się tylko wyleczyć się z tej podłej choroby.....
Opowiadam co mi dolega , on pyta....
KONIEC...
Leki na spanie i....
Proszę pani musi pani otworzyć się na świat , dać szanse ludziom , pokazać jak naprawdę jest...
No... Cudownie ... cholera jasna takie coś to pierwszy lepszy może doradzić ..
Narazie i nie do zobaczenia ...