Banał, ale kurcze jaki prawdziwy...
Tydzień w Lądku minął jak z bicza strzelił, wierzyć mi się wczoraj nie chciało, że już czas z powrotem do Poznania...
Na Shirley było...no szałowo było! Publiczność bardzo szybko zapomniała o różnych niewygodach organizacyjnych (I Festiwal, pierwsze koty za płoty). Większość widziała SV po raz pierwszy, więc Ci, z którymi "zapoznałyśmy się" czekając na wejście do sali, wypytywali nas, czy Pani zawsze tak ekspresyjnie, cudnie, naturalnie etc. etc.
Złośliwy ten kaszel co to Panią chwycił. Na szczęście szybko sobie Pani z nim poradziła. Wie Pani, że część widzów myślała, że to był element roli? Naprawdę!
Na spotkaniu atmosfera równie gorąca. Czekając na rozpoczęcie toczyły się miłe rozmowy o Pani książkach, filmach, spektaklach, przy okazji dokonałam spontanicznej agitacji na rzecz Polonii - kilkoro nowych widzów ma Pani jak w banku!

A samo spotkanie, poza tym, że za krótkie, bo moglibyśmy tak jeszcze długo siedzieć i słuchać, to oczywiście urocze. Inscenizacja "opowieści o reżyserze" (tak o niej potem mówiono) rewelacyjna!
Z lekkim przerażeniem patrzyłam z boku na ten ścisły wianuszek po autografy. Dobrze, że miała Pani w ogóle czym oddychać. Stałam chwilę z Panią Martą za Pani plecami, a ledwo było Panią widać.
I cóż, było miło, ale się skończyło... I zniknął nasz Lądek i Źródło Jan...
Świetnie, że udało się Pani skorzystać z wodnych dobrodziejstw Lądka i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Mam nadzieję, że akumulatorki się Pani choć trochę naładowały... Szkoda, że nikt nie przytrzymał tam Pani na siłę na dłużej, żeby mogła Pani tak solidnie odpocząć. Jakieś małe uprowadzenie w celach zdrowotnych

No i dziękuję za plakat, przekażę temu Szczęściarzowi przy najbliższej okazji. Kolekcja się powiększy.
DZIĘKUJĘ za wspaniałe chwile, za wszystko. Kłaniam się,
Natalia