Piękne są te Pani "Rozmowy z dziećmi" - szczere, bezpretensjonalne, mądre. Kilka z nich pamiętałam z "Poradnika Domowego", inne z przyjemnością przeczytałam po raz pierwszy - i na sto procent nie ostatni. Tych "kilka innych jeszcze", najnowszych, czytałam ze szczególnym skupieniem. Najbardziej rozmownym jest chyba Jędrek. Jego sugestia: "Powinnaś mieć więcej dzieci. Adam ma studia, a ja sam z tobą nie wyrobię! - narzeka" - rozbroiła mnie. Świetnie puentuje książkę. Lenka też jest niesamowitą rozmówczynią. Bardzo dojrzałą jak na swój wiek. Domyślam się, że Adama najwięcej jest w... rysunkach Zdjęcia, które - znakomicie i z dużym wyczuciem graficzno-plastycznym zamieszczone - pięknie dopełniają książkę. Pokazują, jak rosły, dojrzewały, zmieniały się Pani dzieci, wnuki. Stosunkowo niedawno zrobiona fotografia Jędrka z Tatą, zamieszczona pod rozmową, której tematem był "Szacunek" - nie tylko idealnie oddaje szacunek syna do rodzica, ale i... budzi mój ogromny szacunek do Pana Edwarda...
Od pewnego czasu tworzę drzewo genealogiczne mojej rodziny. Pracowicie zbieram informacje o krewnych ze wszystkich czterech (po każdym z dziadka i babci linii familijnych. Staram się, żeby wszystkie miały podobnie bujne konary, bez faworyzowania którejkolwiek. Co ciekawe, ani moi rodzice, ani ich rodzeństwo nie interesowali się swoimi przodkami. Dziś dowiadują się o nich głównie ode mnie, bo troje z moich dziadków już nie żyje.
Czytając Pani rozmowy z Lenką, przypominałam sobie moje z babcią. Mimo że różnica wieku między nami była spora - 60 lat - dużo chętniej rozmawiała ze mną niż ze swoją córką, a moją mamą. I to o czym rozmawiała... O życiu, o amantach, o naszym mieście z czasów dorożek i służących. O ludziach, o ich wyborach - tu była wyjątkowo szczera w ocenie. Gdy do niej przychodziłam, młodniała... Może dlatego, że umiałam i chciałam jej słuchać. Nie krytykując, nie oceniając, nie przerywając...
Babcia druga jest zupełnie inna. Długie, wspomnieniowe rozmowy z nią nie wchodzą w grę, bo temperament nie pozwala jej (mój tata, którego urodziła w swoje urodziny - ma tak samo... zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. A gdy się rozmawia, będąc jednocześnie w nieustannym ruchu - wiadomo, teraźniejszość - tu i teraz - spycha wspomnienia na dalszy plan. Bo jak tu snuć wątki miłosne czy radosne, gdy kury się niosą albo i nie niosą, listonoszka chodzi jak chce i tak bardzo spóźnia z emeryturą, że wypatrując jej, babcia jest skłonna niemalże wyjść z okna razem z futrynami. A co dopiero mówić o podwyżkach... Dla babci drugiej ważny jest byt, konkret. Nie przeszłość. "A po co ty ich szukasz? - docieka, gdy wypytuję o rodzinę dziadka. "Sami cię znajdą" - ucina, nie chcąc ciągnąć tematu.
Moje szukanie w archiwum jest zatem liczeniem na duży łut szczęścia oraz wdzięczne owoce uporu i pracowitości. O ile bowiem dziadków miałam czworo, to po pradziadkach został jeden grób, z zachowanymi datami ich urodzin i śmierci. Drugi jest jeszcze podobno na Białorusi. Czy zdążę go zobaczyć? Trzeci został zlikwidowany przez wnuczęta, bo za daleko było jeździć. Symboliczne imiona i nazwiska zmarłych dołączyły do tablicy na jednym z grobów rodzinnych na cmentarzu bliżej położonym. O datach nikt nie pomyślał. Czwarty z grobów jest bardzo być może (mama nie pamięta, za kogo się tu modliła) tu, gdzie po cmentarzu zostało kilka połamanych pomników na znak lapidarium. Mimo że nie był zaniedbany - zniknął z dawnego cmentarza, który po rozrośnięciu się naszego miasteczka, znalazł się w... samym centrum miasta.
Prapraprzodków znam tylko z imion. Z nazwiskami nie jest już tak prosto, bo z dokumentów archiwalnych wynika, że jedna z prababć miała dwie mamy i tatę znanego najprawdopodobniej tylko z imienia.
Dzisiaj znalazłam w archiwaliach kolejnych przodków. Dwie córki mojego pradziadka. Z opowiadań babci wiedziałam tylko o jednej z nich. Być może dlatego, że miały tak samo na imię, a druga z nich urodziła się dwa lata po śmierci tej pierwszej. Na jutro zamówiłam księgi metrykalne z 10 kolejnych lat. Ciekawe, ilu nowych przodków w nich znajdę.
Pozdrawiam Panią serdecznie,
Ana
ps Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy przypadkowy - ale Pani autograf w moim egzemplarzu książki "Moje rozmowy z dziećmi" jest koloru zielonego. Bardzo pasuje do "ogólnej koncepcji utworu" Podobno Gałczyński pisał na zielono - być może dlatego właśnie mamy Zieloną Gęś?