Ja jestem zakochana...
Nie. To różnica.
Ja kocham.
Sobą. Każdą komórką ciała. Każdym zakamarkiem duszy. Od lat.
Moją miłość codziennie odzieram ze złudzeń, z kolorów, z wszelkich wartości jakie ma. Myślę, że gdyby pozbawić ją powagi, człowieczeństwa, nie byłaby nic warta. Ale to nieprawda, byłaby. Byłaby wiele warto. Dla mnie. To jest zwyczajne oszustwo. Kiedy człowiek sam chce oszukać siebie, kiedy się poddaje. Kiedy nie walczy. Kiedy nie ma sił.
Ja kocham do szpiku kości. Do głupstw, do szaleństw, do codzienności.
Do śmiechu, do łez... Za bardzo.
I jestem dziś sama. Moje życie płynie. Ze mną ale beze mnie.
Chcę zostawić wszystko. Zaryzykować. Ale głowa tak bardzo boli, kiedy uderza się w mur...
Oddałabym wszystko, żeby to nie był mur...oddałabym siebie, do reszty.
Pani napisała niedawno o łzach, łzach złej jakości, a ja ucząc się do egzaminu myślałam o odroczonym pęknięciu serca.
Też ładnie brzmi, prawda? Tylko boli mocniej.
Ja jestem kretynką. Straszną, bo niereformowalną.
Zdałam dziś/wczoraj egzamin zawodowy. Mam papier. Jestem lekarzem. Szalonym, głupio zakochanym. Szalonym, bo zdecydowanie za ludzkim na ten czas, ten kraj, tych ludzi. Chociaż to brzmi absurdalnie.
Cholera, moje życie to miłość. Cholera, ona się skończyła.
I piszę po pijaku, przez łzy, chociaż tak nie wpada. Przepraszam.
Pozdrawiam.
Jestem dziś nie-sobą. Kompletnie nie-sobą.
A.