Dzień dobry,
podziwiam Panią - już zdążyła odpowiedzieć Pani na listy, a ja po wczorajszej Shirley pomyślałam sobie, że w nocy po powrocie z Polonii nie będę pisać, jak byłam zauroczona Pani kreacją. Jak Pani to robi? Tyle energii! Wczoraj przecież wydawała się Pani być zmęczoną!
Widziałam spektakl po raz pierwszy w towarzystwie siostry (po raz drugi) i koleżanki. Było wspaniale, refleksyjnie. A ten profesjonalizm! Rozlane wino! Kto by wybrnął? Świetne! - siostra mówi: poprzednio tego nie było .
Dobrze, że byłam, bo do Powszechnego jakoś nie dotarłam (z żalem - nie widziałam Callas - czy będzie szansa?), a czytałam Pani wypowiedzi o rzeszach dziewczyn podążających po spektaklu do garderoby, które się utożsamiają z bohaterką i mają nadzieję na odmianę. Wcale się nie dziwię - po tak sugestywnej grze!
Nie dziwię się także, że ongiś chodzło się do teatrów nie tylko na przedstawienia, ale i na aktorów. Tak! zgadzam się z tym! Tylko, gdzie te brylanty rzucane pod stopy aktorki rzucane przez usytuowanych wielbicieli ? Są takowe i takowi?
Upoluję też na Polonii wywiad z Polonii, który widziałam na żywo czekając na wejściówki. I już czekam na przyszłe lato na jednym z placów Warszawy! To przecież za sprawą Lamentu znalazłam się tu, gdzie można się oderwać od skrzeczącej rzeczywistości, o której Pani mówi w dzienniku.
A teraz kolej na Szczęśliwe Dni! A potem może jeszcze raz na Boską? i na inne? Tak trudno męża namówić na teatr! Jest chyba żywcem (no może nie całkiem!) z Shirley.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrych dni!