Wyraźnie zmieszany celem swojej wizyty. Zobaczywszy mnie krzepki starszy Pan ucieszył się, powiedział, że On właśnie do mnie i... podał żółtą karteczkę z adresem.
- Wie pani, gdzie to jest? - zagadnął o zapisany adres.
Wykaligrafowana nazwa ulicy nic mi nie mówiła.
- Jest dzisiaj X? - kontynuował gość.
- Nie, wie Pan, to nawet dziwne, bo być powinien. Dzisiaj obowiązkowe zebranie mamy, a X właśnie zadzwonił, że go nie będzie...
- To syn Józka - nie bez dumy dokończył staruszek. - Jestem jego wujem - dodał.
Wyjątkowo byłam w temacie historii tej rodziny. Nie wiem, czy bardziej z chęci "sprawdzenia" wiarygodności zasugerowanych koligacji rodzinnych, czy "popisania się" zasłyszaną od X genealogią rodu, wymieniałam z przybyłym kolejne fakty. Drewniana chałupka dziadków, zmarła za młodu babcia - "piękna kobieta to była", rosły dziadek i drobne dzieci... Wszystko się zgadzało, łącznie z imionami... i śmiercią żony tego Pana - prawie dwa lata temu.
- Ja właśnie w tej sprawie - przypomniał sobie gość. - Człowiek głupieje w samotności. Gromadka dzieci rolę dostała i zapomniała o mnie. Po nocach spać nie mogę. Jak tak dalej pójdzie, do psychiatryka mnie wywiozą. Biura matrymonialnego szukam...
Sprawdziliśmy z kolegą podany na żółtej karteczce adres, znaleźliśmy kolejny. Wdzięczny starszy Pan ukłonił mi się w pas, w obie ręce pocałował i dodał na odchodne:
- Pokłoni się pani ode mnie X, tylko mnie pani nie zdradzi, w jakiej tu byłem sprawie...
Od jakiegoś czasu w codziennych modlitwach za zmarłych wymieniam rodzinę X. Czyżby to ta zmarła żona tego Pana nas spotkała?
Z wrażenia zapomniałam imienia staruszka. X uparcie twierdzi, że nie wie, o kim mówię...