Dzien dobry, Pani Krystyno. Kilka refleksji w zwiazku z listem pani Aleksi do Pani. Bardzo dobrze Ja rozumiem. Bo we mnie tez malo wyrozumialosci dla pan z apteki, sklepu, przychodni lekarskiej itp., ktore b y c m o z e wstaly lewa noga i musza czepnac sie, ‘kopnac’, dowalic, warknac, syknac..., zeby kogos innego, Bogu ducha winnego czlowieka, zarazic swoim nie-humorem. (Nikt, komu matka umiera, tak sie nie zachowuje. Nie wierze...) Jakie to szczescie, ze nie wszyscy tak m u s z a! Inaczej zycie byloby nie do wytrzymania. Pani Aleksi, jak pisze, walczy z zyciem, a w jego ramach, z eksiem, a mimo to do apteki przyszla z usmiechem. Czy naprawde ma sie jeszcze przejmowac zlym poczatkiem dnia pani aptekarki? Mi takie drobiazgi zawsze psuja humor, wybijaja na chwile z rytmu dnia, a jesli akurat sama nie mam apetytu na zycie, to juz w ogole komplet. I odwrotnie. Bezinteresowna zyczliwosc, dobre zagadanie, usmiech, zarcik zupelnie przypadkowego, obcego czlowieka niezwykle mnie ciesza, wrecz uskrzydlaja. Az czasami zal, ze nasze drogi skrzyzowaly sie tylko na chwile.
Byc moze te zlosne ekspedientki, bardzo wazne panie z rejestracji takie wlasnie sa z powodu ogolnej nerwowosci zycia, o ktorej Pani pisze. Wystarczy poczytac, posluchac polskich politykow i ich przybocznych dziennikarzy. Czy ci ludzie potrafia jeszcze normalnie mowic? Bo mam wrazenie, ze juz tylko sycza i pluja jadem. No ale to co? Brac z nich przyklad? Nie, no nie mozna sie tak latwo poddawac.
Moi znajomi po powrocie z Polski czesto narzekaja na jakosc obslugi, w stylu: „Niby duzo sie zmienilo, ale ciagle jeszcze brakuje...” Oczywiscie uogolnienia, ktorych staram sie unikac. Sama spotkalam sie i z ujmujaca uprzejmoscia i uczynnoscia, i z zaskakujaca gburowatoscia. Na przyklad taka historyjka mojego meza. Trzy lata temu bedac w ojczyznie, mial za zadanie kupic piekny obrazek na komunie swojego chrzesniaka. Zaszedl do przykoscielnego sklepu. Wybor imponujacy. Poza tym w sklepie glosnik, a dzieki niemu msza, ktora wlasnie obok sie odbywala. Zasluchana starsza pani za lada juz z tego chociazby powodu powinna zapomniec, ze wstala lewa noga. Okazalo sie, ze nie, bo taka rozmowa:
- Czy moglaby mi pani pokazac ten obrazek z gory, ten metalowy...
- Ktory? Tamten? Prosze pana, to nie jest metal, tylko srebro.
- No wie pani, technicznie rzecz biorac, srebro to tez metal...
U pani wzruszenie ramion i wyniosle milczenie, a moze po prostu ciagle zasluchanie.
- No wiec, czy moglaby mi pani go podac...?
- A czy pan wie, ile on kosztuje?
- A czy ja pania, o to pytalem?
- No wlasnie! Itd, itp.
Nie wiem, jak to sie stalo, ale obrazek kupil, chociaz kiedys, mieszkajac w Polsce, w takich sytuacjach juz w polowie wychodzil ze sklepu.
Pani Krystyno, usmiecham sie do Pani. Pozdrawiam bardzo cieplo. U mnie jeszcze lato, tylko kalendarz mowi, ze 1. marca zaczela sie jesien... M.
Ps. A, i jeszcze ciekawostka, ktora przypomniala mi sie w zwiazku z ta tacka w aptece. Kiedy przyjechalam kilkanascie lat temu do Australii, znajoma Polka mieszkajaca tu od lat 70., kilka razy przypominala mi na zakupach, zeby nie klasc pieniedzy na ladzie, tylko podawac kasjerce do reki. Bo takie tu zwyczaje, bo tak tu lubia. Jakos weszlo mi to w nawyk, chociaz teraz chyba niewiele osob zwraca na to uwage.