przez Furia Pt, 10.11.2006 13:16
Pozwólcie, że włączę się do tematu ze swoimi doświadczeniami w tym zakresie. Bo temat bardzo trudny i trzeba podchodzić do sprawy jednostkowo.
Mam kolegę alkoholika, który aktualnie nie pije rok. Podczas kolejnych ciągów pomagałam Mu. odwiedzałam, rozmawiałam, karmiłam. Był wtedy sam. Robiłam to w dobrej wierze, ale potem dowiedziałam sie od psychoterapeuty, że robiłam źle, bo pomagałam mu w piciu. Stwarzałam komfortową sytuację, usprawiedliwiałam nieobecność w pracy itd. Z alkoholizmem jest tak, że czasami trzeba bezczynnie patrzeć jak dosięga dna, by mógł się podnieść. Wtedy mówił mi, że powodem picia jest to, że jest sam. To oczywiście nie jest tak, bo trzeba pamiętać, że powód zawsze się znajdzie, jak nie ten to inny. Potem rzeczywiście znalazł wspaniałą kobietę, która aktualnie jest z Nim. Wspólnie próbowałyśmy namówić go na podjęcie decyzji o leczeniu, ale niestety On też jest z tych, co uważają, że tylko sami mogą sobie pomóc. Aktualnie nie pije, bo powód dla którego nie pił nie istnieje, bowiem nie jest samotny, ale dla mnie i dla wszystkich znających problem to tylko "huśtawka", która w każdym momencie może się zerwać, kiedy powód nie picia zniknie, albo pojawią się problemy. Kobieta postawiła sprawę jasno , że sięgnięcie po alkohol spowoduje, że odejdzie. Ale czy obawa przed utratą bliskiej osoby jest wystarczającym motywem do tego, aby nie pić i do jakiego momentu będzie to ważne.
Zastanawiam sie nad tym cały czas. na pewno jest to pierwszy krok, ale co będzie w sytuacji gdyby takiej motywacji zabrakło. Pozdrowienia dla wszystkich "współuzależnionych" (dowiedziałam się od psychoterapeuty u któego szukałam pomocy dla kolegi, że ja też do nich należę).