Wczoraj przeżyłam (o, dziwo!) spotkanie z Tonką Babicz.
Powinnam dostać chyba jakieś usprawiedliwienie do szkoły z racji TRAUMY i niemożności intelektualnej...
To zjawisko, w którym Tonka pokazywała mi TRUDNĄ prawdę było dla mnie wielkim wyzwaniem. Bardzo trudno jest obserwować czyjś dramat, jeśli się nie ma na nic wpływu, a ma się świadomość, że podobne zdarzenia dzieją się w rzeczywistości. Konfrontacja brutalnych realiów wojny z moim "poukładanym" światem została okupiona smakiem bezsilności i poczuciem winy. Odczuwałam to fizycznie.
Ale właśnie TO i w TAKIEJ oprawie było mi potrzebne. Może to kwestia skłonności do masochizmu, ale, ile ja bym dała, żeby znów poznać to zdenerwowanie i drżenie! Wstrząs przez wrażenia, przez zbytnią intensywność rejestracji tych wrażeń zmysłami, mogła wywołać tylko Pani gra i Tonka.
A ostatnia scena? Mistrzowskie podsumowanie... myślałam, że zwariuję, że trzeba mnie będzie leczyć prądem!
Kiedy pytałam się młodej niewiasty, czy można ewentualnie zajrzeć za kulisy, musiałam mieć wyjątkowo głupi wyraz twarzy, bo strasznie chciało mi się płakac, a mój głos, który w normalnych warunkach brzmi sopranowo, wówczas chyba był jego skrzeczącą odmianą...
I tak w ogóle to przepraszam za śmiałość - za ten pomysł... ech, nie miałam pojęcia (a powinnam), że gra jednak strasznie wyczerpuje. Ale to chyba z mojej głupoty...
Mam świadomość tego, że żadne czcze gadanie i tak nie będzie w stanie unieść ciężaru uczuć (ech, nigdy nie była dobra w określaniu swych intymnych przeżyć)...
Dziękuję za prawdę i podziwiam za odwagę. Bardzo.