Wiem, że nie ma Pani czasu, więc zbieram wszystko w 1 posta... wywiady i te obiecane sprzed 2 tygodni podgrzewane dachy:
Jestem tylko dietetykiem, ale co tam, obiecałam sprawdzić te dachy to sprawdziłam. To rozwija i poszerza horyzonty :)
A wiec z tymi dachami to jest tak. Z tego co udało mi się dowiedzieć jest możliwosć podgrzewania dachu, jednak koszta są tak wielkie, że mało kto sie tak naprawde tym przejmuje. Jest to suma zależna od wielkości obiektu. I tak dla średniej wielkości hali sportowej jest to wydatek rzędu ok 3 mln zł. Oczywiście podaję cenę jaką udało mi się znaleźć w Polsce, a ona i tak zalezy o wielu czynników. Dla mnie miliony sa rzeczą abstrakcyjną, Pani są trochę bliższe z racji kosztów związanych z teatrem. Jak to się ma do Międzynarodowych Targów Katowickich? A tak, że wartość majątku MTK według bilansu na początek 2005 roku wyniosła 30 mln. Nie wdajac się w obliczania powierzchni hali sportowej i hali wystawej, przy założeniu że sa one sobie równe, koszt zamontowania podgrzewania dachu wyniósł by conajmniej 10% majątku. Dużo, prawda? Ale żeby było śmieszniej udziałowcem MTK jest firma Expomedia Group PLC, z siedzibą w Londynie, której wg wyceny giełdowej majątek wynosi 400 ml zł. Ale o czym my móimy, jak ręczny koszt odśnieżania dachu tej konkretnie hali to 18 tyś zł, na co MTK nie było stać.
Jak wynika z danych udostępnionych przez Główny Urząd Nadzoru Budowlanego, tylko w 2004 r. doszło w Polsce do 187 katastrof budowlanych, w wyniku których zostało poszkodowanych prawie 70 osób. Projekty hal targowo-handlowych, sportowych i pomieszczeń wystawienniczych bardzo często robione są przez zachodnich architektów, zagraniczne firmy, które nie uwzględniają polskich warunków klimatycznych. To właściciele i zarządcy budynków, pomieszczeń handlowo-targowych mają obowiązek zadbać o odśnieżanie, również dachów. Możliwości są dwie: kosztowniejsza, polegająca właśnie na wpomnianym przez Panią, zastosowaniu techniki umożliwiającej podgrzewanie dachu, oraz tańsza, prawdopodobnie skuteczniejsza w polskich warunkach pogodowych, polegająca na ręcznym odśnieżaniu dachów. Krytycznie oceniane są również poziome dachy, jakie najczęściej stosowane są na halach wielkopowierzchniowych, a które ułatwiają zaleganie śniegu. Ale żyjemy tylko w Polsce, gdzie nierespektowanie wszelkich norm i przepisów, włącznie z przepisami prawa budowlanego oraz obchodzeniem norm bezpieczeństwa dotyczących budowli wielkopowierzchniowych, stało się chyba naszą specjalnością narodową. Nie każdy się stara na budowie tak jak Pani... niestety :(
Uffff... bardzo proszę... Jeśli się w czymkolwiek pomyliłam - przepraszam. To nie moja dziedzina, więc ekspertem tu nie jestem. Do bardziej szczegółowych danych potrzebowałabym więcej czasu. Ale myślę ze na zaspokojenie zwykłej ciekawości - wystarczy :)
POSTAWIŁAM WSZYSTKO NA JEDNĄ KARTę
- Od roku prawie wcale nie gram i zajmuję się wyłącznie moim teatrem - prawie stamtąd nie wychodzę - mówi KRYSTYNA JANDA, aktorka, reżyserka, właścicielka Teatru Polonia w Warszawie.
Niedawno otworzyła w Warszawie swój prywatny teatr. W jego stworzenie włożyła wszystkie oszczędności swoje i swojej rodziny. Ale niczego nie żałuje.
Jak to się stało, że pani, która chciała studiować "grafikę żurnalową", odnalazła się w teatrze?
- Najpierw skończyłam szkolę muzyczna i byłam w studium baletowym Operetki Warszawskiej, potem w liceum plastycznym. Od pierwszego dnia szkoły teatralnej wiedziałam, że to jest właśnie moje miejsce, ale nie było łatwo zdobyć własne terytorium. Kończąc liceum plastyczne, byłam już ukształtowana: miałam swój styl i gust. Wiedziałam, czego chcę. Paradoksalnie utrudniało mi to jednak odnalezienie się w społeczności szkoły teatralnej.
Wydaje mi sie, że o wiele łatwiej przechodzić przez rafy aktorstwa, mając silną osobowość?
- Pozornie tak. Ale reżyserzy i środowisko nie lubią, gdy ktoś jest "zbyt wyraźny". Szczególnie na początku.
Gra pani, pisze książki, prowadzi w Internecie swój pamiętnik...
- Robię to wszystko, jeśli tylko mogę. Miniony rok był rzeczywiście bardzo trudny: kupno Polonii i jej remont stanowią naprawdę wielkie wyzwanie. Jeśli ktoś zagląda na moją stronę internetową (www.krystynajanda.net), to widzi, że ostatnio nieczęsto tam wchodzę. Zwyczajnie nie mam na to czasu. Prawdę mówiąc, na wiele rzeczy nie mam teraz czasu.
Teatr Polonia to kolejne wyzwanie w pani życiu.
- To jest maleńka scena, na dużą nie mamy pieniędzy. Myślę, że może wiosną będzie się ją dalej budować. Natomiast na razie robimy cztery małe przedstawienia dla tej malutkiej sceny w holu. Nawet jeżeli nie będzie ten remont do końca zamknięty, musimy grać. Potem zobaczymy, co będzie dalej. Mam duże doświadczenie teatralne, ale nie mam organizacyjnego. Szczęśliwie jest Roman Osadnik, który wcześniej był dyrektorem w chorzowskim Teatrze Rozrywki. On jest wielkim praktykiem i traktuje prowadzenie naszego teatru jak nowe wyzwanie. Mam nadzieję, że dzięki niemu wszystko pójdzie łatwiej, a ja będę mogła zająć się tylko stroną artystyczną. To moje marzenie.
To godne podziwu, jak dobrze daje sobie pani radę.
- Wszystko robię po kolei. A jeśli czegoś nie mogę zrobić, czemuś podołać, odmawiam. Od roku prawie wcale nie gram i zajmuję się wyłącznie moim teatrem - prawie stamtąd nie wychodzę. Do tej pory wiele rzeczy robiłam na zewnątrz, a teraz ani nie reżyseruję, ani nie gram Jestem tylko tam i dla tego miejsca pracuję.
To możliwe, by dobrze grać tyle życiowych ról?
- Myślę, że sprawy prywatne to jedno, a zawodowe - drugie. I zawsze je oddzielałam. Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, przede wszystkim jestem aktorką. Ale zawsze robiłam coś jeszcze: od początku interesowało mnie, dlaczego coś jest tak, a nie inaczej, jak to się robi i dlaczego jest taki rezultat, a nie inny. Zyskiwałam świadomość i uczyłam się wszystkich zawodów dookoła teatru i filmu. W związku z tym, że od 30 lat pracuję świadomie, biorę odpowiedzialność za to, co robię. Wiem, czego chcę, i co mi się podoba. Idę swoją dawno obraną drogą.
Co mówi rodzina, gdy teatr, kamera i pióro im panią zabierają?
- Nie są sami. W naszym domu, w tej chwili już czteropokoleniowym, tak naprawdę dowodzi moja matka, a mój mąż ma wielki udział w organizowaniu życia rodziny i wychowywaniu dzieci. Synowie mają 15 i 14 lat i w tej chwili, szczerze mówiąc, trudno mi ich namówić, aby chcieli się z nami zadawać - maja swoje, szalenie ważne sprawy. Córka z kolei ma własną rodzinę, dwoje dzieci.
Mówi pani, że scena to prawdziwe życie, że świat panią przeraża. Czy na co dzień pani gra?
- Ma pani uczucie, że gram, rozmawiając z panią? Jestem osobą mocno osadzoną w zawodzie, w środowisku, w mediach. Mam pozycję, ludzie wiedzą, kim jestem, na co mnie stać. Nie muszę niczego udawać. Polska to kraj, w którym znaczy się tyle, ile się zrobiło przed chwilą. Wciąż jakby zaczyna się od zera - przynajmniej w naszym środowisku. Ten teatr, remont i to, że postawiliśmy wszystko na jedną kartę, to wielki zakręt. Wielu twierdzi, że to szaleństwo, ostrzega, że teatr nie przynosi zysków, że nie będzie na dokończenie remontu i nowe produkcje. Mnie to nie przeraża: nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale budujemy coś, co przyniesie nam przede wszystkim szczęście.
Jest pani solistką, "typem niepokornym".
- Jestem za dorosła i za dużo widziałam, by ulegać modom. Ze światem i sobą dawno się pogodziłam. Idę swoją drogą i jakiekolwiek byłyby tego konsekwencje - nie ustępuję. Dziś nie żądam ani od świata, ani od ludzi, ani od losu zbyt wiele, bo moim zdaniem rozumiem sytuację, miejsce i tok zdarzeń, a mam wyrozumiałość i naiwność, która pomaga żyć. Optymizm mnie nie opuszcza.
Nigdy się pani nie tłumaczy, nie udaje?
- Już dawno przestałam krygować się i udawać. Jestem osobą publiczną i nie pozwalam sobie na wiele rzeczy. A jeżeli to nazywamy udawaniem?! Raczej świadomością, że się jest słuchanym i oglądanym.
Wiadomo, że lubi pani monodramy, nawet w internetowych pogaduchach jest pani sama.
- Dziennik internetowy powstał z przypadku. Okazało się, że strona internetowa zaczęła żyć: ludzie słali listy, więc zaczęłam odpowiadać. Ale moje odpowiedzi, moja korespondencja jest oszczędna i ostrożna. Nie mogę udzielać rad w kwestiach życiowych, pomagać w decyzjach ludzi, bo uważam, że to jest niepoważne. W związku z tym dziennik jest głównie miejscem i narzędziem komunikacji. Piszę, lubię pisać, mam łatwość pisania i potrzebę, piszę o sobie dość rzadko, raczej o tym, co mnie otacza, co mnie zainteresowało.
Gdzie wyznacza pani granicę prywatności?
- Strasznie trudno na to pytanie odpowiedzieć. Myślę, że to zależy od kultury osobistej i taktu każdego z nas. Dziennik internetowy prowadzę od lat i wydaje mi się, że nie przekroczyłam tej granicy w stosunku do rodziny, dzieci, męża. Jeżeli cokolwiek chcę o nich napisać, to o tym wiedzą. Zawsze proszę o zgodę.
Co jest dla pani najważniejsze w życiu?
- Nie wiem. Trudno to nazwać jednym słowem, bo życie jest bardziej skomplikowane niż powiedzenie, że najważniejsza jest miłość, uczciwość czy prawda. Gdybym była tylko aktorką lub politykiem, powiedziałabym, że być człowiekiem - w najszerszym tego słowa znaczeniu. Ponieważ jestem matką, żoną, kobietą, moja odpowiedź na to pytanie musiałaby być dużo bardziej skomplikowana. A chyba nie ma na to ani miejsca, ani czasu.
Kamilla Bourguois
Naj nr 5/30.01
Wulgarnie na scenie
- Teza, że nie można wyrazić emocji bez brzydkiego słowa jest, absurdalna, zwłaszcza jeśli wygłasza ją aktor. W Szekspirze nie może wyrazić emocji bez "k...."?! To niech zmieni zawód - mówi KRYSTYNA JANDA, aktorka, reżyserka, właścicielka Teatru Polonia w Warszawie.
Honorata Rajca: - Historia Chorwatki opowiedziana w monologu zaszokowała nie tylko treścią, ale także wulgaryzmami, zwłaszcza że tekst wypowiada kobieta...
Krystyna Janda: - Kategorycznie uważam, że w tym spektaklu słownictwo to spełnia funkcje artystyczne. Mówienie o wojnie takim językiem, ustawia temat z innej perspektywy. Historia nie jest sentymentalna, można o tego rodzaju sprawach mówić jasno. Jednocześnie fakt, że jest to tak skąpane w brutalnym słownictwie, pozwala temat traktować inaczej. Historia tej kobiety przedstawia stan psychiczny kogoś, komu wojna odebrała wszelką równowagę. Jest wojną i tym, co przeżył, okaleczony. Ja to gram. I używam takiego języka, bo publiczność musi być poruszona nie tylko historią, ale też sposobem, w jaki ta kobieta wyraża swoje myśli. Jest to tekst mocny od strony obyczajowej, opis wielu scen jest brutalny, drastycznie mówi o seksie. W Warszawie sztukę obejrzało wielu pracowników ambasad, ludzi urodzonych na Bałkanach, korespondentów, którzy twierdzą, że tam to jest reguła i wszyscy tak mówią. Andrzej Wajda, który był na Bałkanach tuż po wojnie, powiedział mi: "Nie spotkałem tam człowieka, który bawi się w niuanse przy porozumiewaniu się".
HR: Czy zgadza się pani z często wypowiadaną - nawet przez aktorów - tezą, że trudno dziś wyrazić emocje bez wulgaryzmów. Że to nienaturalne, bo kiedy się zdenerwujemy, nie mówimy przecież "o do diaska" tylko sięgamy po tzw. brzydkie słowo.
- Przy współczesnych i realistycznych tematach na scenie czasem potrzebne jest brzydkie słowo. Ale musi to być uzasadnione. Często zdarza się spektakl o niczym, emocje są w nim powierzchowne, a aktorzy używają tego słownictwa, może po to, by wydać się nowoczesnym, żeby zachęcić widza. Teza, że nie można wyrazić emocji bez brzydkiego słowa jest, absurdalna, zwłaszcza jeśli wygłasza ją aktor. W Szekspirze nie może wyrazić emocji bez "k...."?! To niech zmieni zawód.
HR: Czy zdarza się, że na co dzień sięga pani po "mocne" słownictwo?
- Prywatnie staram się unikać brzydkich słów. Zdarza mi się to na próbie. Właściwie to teatr prowokuje moje wulgaryzmy. Publicznie i w domu nie zdarza mi się ich używać. Przy moich dzieciach w ogóle nie mówię brzydko. Mowa świadczy o klasie człowieka.
HR: Vedrana Rudan, autorka książki, na podstawie której powstał monolog, jest Chorwatką, dziennikarką, którą na początku lat 90., za rządów Tudjmana, wyrzucono z pacy, ponieważ poślubiła Serba. Jej sposób bycia jest jednak dla nas szokujący. Kilku dziennikarzy mężczyzn, z którymi się spotkała, powiedziało nawet, że należałoby ją zabić za niekonwencjonalne poglądy.
- To ekscentryczka. Zwołała konferencję prasową i pierwszego wywiadu promującego książkę udzieliła w łóżku. Ubliżała dziennikarzom. Na pytanie, dlaczego ona, Chorwatka, wyszła za mąż Serba, odpowiadała, "bo ma wielkiego eh..., a ja lubię". W tym czasie jej mąż siedział obok. Vedrana mówiła dalej: "Wy tu wszystkie pracujecie w swoim zawodzie, jesteście niezależne, znam mało takich kobiet. U was mężczyźni uśmiechają się, przepuszczają mnie w drzwiach". Ona twierdziła, że jako kobieta, w Chorwacji czuje się jak ktoś niższego gatunku i że tam jest to normalne. Najpierw bił ją dziadek, potem ojciec. Zanim uciekła, była katowana przez pierwszego męża. W jej rodzinie wszystkie starsze kobiety były tej ucieczce przeciwne. Nie chciała jej przyjąć z powrotem nawet matka. Teraz jest uznaną artystką, absolutnie radykalną. Rozśmieszyła mnie, opowiadając o swojej idei. Forsuje ona w parlamencie ustawę, żeby kobieta, która zabija śpiącego męża, była uniewinniana, jeżeli udowodni, że on ją katował - tłumaczyła.
HR: "Ucho, gardło, nóż" wystawiła pani w swoim teatrze "Polonia", który jeszcze jest w budowie...
- Jestem prawie pewna, że żaden z warszawskich dyrektorów teatrów nie pozwoliłby mi jej wystawić w swoim teatrze.
HR: Dziękuję za rozmowę.
(tekst nieautoryzowany)
"Wulgarnie na scenie"
Honorata Rajca
Konkrety nr 6/08.02
13-02-2006