Po pierwsze chcę przeprosić, że piszę do Pani i tym samym dokładam swoje trzy grosze do tej góry miedziaków, jakie się zebrały pod Pani nieobecność.
Nie mam pojęcia, jak mam określić uczucia, które przeżywałam podczas dzisiejszego filmu- Matka swojej matki...
Kurcze, naprawdę mi trudno. Ale nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować Pani i Pani córce.
Film jest piękny. Może jego dramat, wynikający z "podbierania uczuć", jak okreśłił to reżyser, oraz trudność (bo podejrzewam, że jest trudny) nie dociera do mnie w stu procentach, ale to ze względu na to, że temat macierzyństwa jest mi bardzo obcy.
Postać Alicji, albo lepiej będzie brzmiało - sama Alicja, była niesamowicie wiarygodna. Trafiło mnie. Strzał nad strzałami. W jej osobie skondensowało się nie tylko cierpienie wynikające z fabuły, ale jakby ból wszystkich dzieci, dużych czy małych, które muszą brać odpowiedzialność za czyny swoich rodziców.
Mialam kiedyś takie zdarzenie. Kiedy byłam u swojej koleżanki, przyszedł jej tata, w stanie mocno wskazującym. (wiadomo) Niby nic nie robił, mozna powiedzieć - potulny jak baranek, pomijając groteskowe próby okazania uczuc swojej córce, ale jej było tak strasznie wstyd... Mnie również.
Ewa do złudzenia przypomina moją zmarłą ciocię. Ciocię "Bubę"... Nawet się tak samo ubiera, chociaż pewnie nie śpiewa tak pięknie Niemena, jak Pani ;)
W takim razie kończę i pozdrawiam Panią oraz Panią Marysię. Dziękuję.