Na odprężenie kilka anegdotek.
Dymsza znalazł się pewnego razu, jeszcze przed II wojną światową, w towarzystwie "wysoko urodzonych" panów, którzy prowadzili rozmowę na temat swojego pochodzenia.
- Mój ród wywodzi się z książąt z XII wieku - powiedział pierwszy.
- Mój praszczur był adiutantem króla Łokietka i ukrywał się z nim w Ojcowie - powiedział drugi.
- To wszystko jeszcze nic! - powiada na to Dymsza. - Ja do dziś płacę odsetki od pożyczki, którą zaciągnął mój praprapradziad, gdy z trzema królami wybrał się do Betlejem...
***
Opowiadał kiedyś Dymsza swojemu przyjacielowi:
- Idę przez miasto, patrzę, a tu babcia stoi i płacze. Pytam: co się stało? A ona: za 15 minut z dworca centralnego odchodzi mi pociąg - nie zdążę.
- I co?
- Poszczułem - zdążyła!
***
Po wojnie, podczas któregoś z pierwszomajowych pochodów wzniesiono okrzyk: "Niech żyje Armia Czerwona", na co Dymsza odpowiedział: "... i Biała Podlaska!
***
Adolf Dymsza wszedł kiedyś do sklepu spożywczego w Warszawie.
- Dzień dobry - powiedział uchylając kapelusza.
- Dzień dobry - odpowiedziały ekspedientki poznając ulubionego aktora.
- Kochanie, czy jest kiełbasa?
- Nie ma!
- A czy jest masło?
- Nie ma!
- To może są jajka?
- Niestety, też nie ma.
- A czy jest kierownik sklepu?
- Jest! - wykrzyknęły ekspedientki, szczęśliwe, że mogą czymś zadowolić Dymszę.
- W takim razie po co? - odpowiedział Dodek i wyszedł ze sklepu.
***
Prezydent Bierut zaprosił kiedyś Adolfa Dymszę na pokoje Belwederu. Oprowadzając go po swoim przybytku, roztoczył przed komikiem bajeczne wizje przyszłości:
- Kiedy już zbudujemy socjalizm, każdy będzie miał stumetrowe mieszkanie, samochód i domek letniskowy. Każdy człowiek (pracy - rzecz jasna!) będzie mógł kupić w PSS-ie owoce południowe, kawę i francuskie wina. W sklepach nie będzie kolejek, za to na półkach wiele gatunków wędlin.
I tu Dymsza nie wytrzymał i przerywał prezydentowi:
- Przepraszam, ale kto ma opowiadać dowcipy, pan, towarzyszu prezydencie, czy może raczej ja?
***
Dymsza przyjechał kiedyś na występy do Ciechocinka. Na przedstawieniu w pierwszym rzędzie zajął miejsce zaprzysięgły wielbiciel Dymszy, niejaki pan Manugiewicz. Jegomość już niemłody, łysy i metr pięć w kapeluszu. Przedstawienie trwa, Dymsza nie jest w stanie zakończyć żadnego z dowcipów, bo Manugiewicz ciągle wstaje, bije brawo i woła:
- Wspaniale! Mistrzu, wspaniale!
Wreszcie Dymsza nieco już zmęczony tym nadmiarem uczuć zwraca się do publicznosci:
- Państwo wybaczą, syn mnie dawno już nie widział!...
całość znajduję się na www.joemonster.org/print.php?sid=2461
Pozdrawiam serdecznie!!