WSZYSTKO PŁYNIE (pełny tekst)

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

WSZYSTKO PŁYNIE (pełny tekst)

Postprzez wiktor Cz, 29.12.2005 13:03

Wiktor Złotnicki
Wszystko
Płynie


„Wszystko płynie,
wszystko się zmienia,
wszystko się przeinacza.
Wieczna jest jedynie materia.”
*
Niemożliwe jest, aby mieć taką straszną postać, jak ja! Wszyscy przede mną uciekają, nie chcą mnie nawet widzieć. Uznaje się mnie za jakąś bezosobową gorącą ciapę. Co mam zrobić, aby zmienić ten wizerunek? Dlaczego zostałam tak niesprawiedliwie osądzona przez wszystkich na świecie? Nie zależy mi na opinii ludzi, to są w większości nadąsane półgłówki.
Czy to nie dziwne, że wydaje się im, że są na najwyższym szczeblu hierarchii istot ziemskich? Jakież to niedouczenie!
A gdybym...
Gdybym tak mogła stworzyć coś wielkiego.
Choć, niekoniecznie stworzyć. Mogłabym przybrać jakąś zachwycającą formę, którą każdy by podziwiał, cenił, szanował. A nie to, co teraz – pomyśleć, że niektórzy mówią na mnie Lawa!
Siły natury! Jesteście przecież moimi braćmi i siostrami! Pomóżcie mi, bo żyć mi się odechciewa!
- Czego chcesz od nas w tak nieprzyjaznym czasie?
- Przychodzę do was z prośbą o pomoc. Chcę zmienić moją formę, stać się czymś wielkim.
- Jesteś wielka!!!
- To tylko wielkość literalna. Cóż mi z niej?!
- W czym my możemy ci pomóc?
Posmutniałam. Jak im to wytłumaczyć? Nie wiedzą, co mam na myśli.
- Odkąd istniejecie, zawsze byliście szanowani. Ty, Wietrze, dostałeś zaszczytne nazwy, ty, Morze, też. Chmuro, możesz przynosić deszcz i urodzaj. Możesz grzmieć i postępować z naturą w taki, jaki ci pasuje, sposób.
- Masz rację. Do czego zmierzasz?
- Pomóżcie mi wspiąć się wyżej. Chcę, aby choć przez chwilę zwrócono na mnie uwagę, chcę osiągnąć doskonałość, nawet jeżeli miałaby być krótka i zwiastować rychłe unicestwienie.
- Obawiamy się, że mamy zbyt ograniczone możliwości – powiedziały z obawą siły natury.
- Nawet nie wiecie, jak możecie mi pomóc. Nie proszę o nic wielkiego. Kiedy będę potrzebowała waszej pomocy, to dam znać. A teraz wybaczcie. Muszę przemyśleć wiele spraw. Do zobaczenia.
**
- Morze, chcę być skałą.
Morze się niezmiernie zdumiało.
- Skałą?
- Nie inaczej.
Nie mogło znaleźć słów.
- Ale... Przecież zawsze magma się wzbrania przed tym, to jest unicestwienie twojego bytu...
- Wiem o tym.
- To dlaczego tego chcesz? Przecież to jest samookaleczenie, więcej powiem, to jest... – Morze było wzburzone, kilka statków było w zagrożeniu. - ...to jest samobójstwo.
- Obiecaliście, że będziecie mi pomagać, czy tak?
- No tak, ale...
- A więc proszę, zrób to.
Morze nie wiedziało, co powiedzieć. W końcu wzruszyło bezradnie kilkoma falami.
- Dobrze, ale to na twoje specjalne zamówienie.
- Rób po prostu, co do ciebie należy.
Morze cofnęło się daleko, by nadejść z wielką falą, która w jednej chwili pokryła całą moją powierzchnię. Ogromny chłód, niewyobrażalny. Morze objęło całe moje jestestwo. Nic dziwnego, że ma taki szacunek i podziw. Ja się chyba tego nigdy nie nauczę. A czy to w ogóle jest do nauczenia? Kiedy to pomyślałam, nie mogłam się już poruszyć i zastygłam w bezruchu.
Może na zawsze? Czy nie byłoby tak lepiej? Już na zawsze pozostać zimnym, bezwzględnym kamieniem? Jak odpowiedzieć na te pytania?

***
Jaki ten świat jest dziwny. Czy się ze mną zgodzicie? Dziwny jest dlatego, że jest taki... niezorganizowany. Nie ma w nim żadnego ładu. Właściwie to jest chaotycznie podzielony na trzy części:
- Ludzi czujących i myślących (nędzny promil)
- Ludzi udających czujących i myślących (nie taki promil, ale oni za to są nędzni)
i wreszcie...
- Ludzi nieczułych.
Co z tej analizy wynika? – Wynika z niej, że serce mnóstwa ludzi jest jak cała ja. Twarde, nieczułe.
Z czym to ma związek? – to niezwykle proste. Z brakiem rozumu. Ludzie nieczuli są po prostu głupi. Nie zdają sobie sprawy z tego, ile ironii ma w sobie los. Jak łatwo może nas znieść z tronu pod most. Jak to wszystko jest kruche. Nie ma żadnych planów. Plany to jedynie uporządkowane marzenia.
Nieczułość sprawia, że ludzie przestają być ludźmi. Czym się wtedy stają? Zwierzętami? Ha, mogliby się od nich wiele nauczyć. Od roślin też. Nawet od minerału. Jest to patrzenie na nieszczęście innych tak, jakby pech z nich zrobił inne istoty. Jakby nieszczęście czyniło z nas trędowatych.
Zupełnie inaczej jest z tymi, którym się poszczęściło. Ci są lubiani, poważani, dzieci szepcą sobie nawzajem: „Patrz, to on wygrał na loterii”. Tamtych to się zaprasza na obiady i przyjęcia. Dba się o to, by być ich przyjaciółmi.
¦mieszne.
****
- Nawet jeśli, to jesteś tylko skałą!
- Tylko? Nawet nie wiesz, jak mi zależało na tym, aby się nią stać! Ile to mnie kosztowało trudów i samozaparcia! Magma zawsze ma bycie Magmą w swojej naturze. O czym tu mówić? Jestem wielką, jasną, szlachetnej barwy skałą, a tu jakaś szara myszka przychodzi i mówi, że jestem t y l k o skałą. Niedoczekanie!
Myszka nastroszyła wąsiki. – Nie uważasz, że jesteś trochę za bardzo dumna ze swego bytu. Pamiętaj, że ty istniejesz. A ja egzystuję. To jest jeden poziom bytu wyżej. Nie możesz na mnie mówić z takim nastawieniem.
- Ale co ja poradzę, po prostu jesteś niebywale małym stworzonkiem. A ja jestem niebywale wiel...
- Jesteś niebywale wielką rzeczą. Nie ruszysz się stąd ani na metr. A ja przynajmniej mogę się poruszać i szukać sensu swojego życia. A ty, choć jesteś jasna i szlachetna, to jesteś m a r t w a. Kiedyś przypomnisz sobie moje słowa.
- Dziwne, ale jak taka mała istotka może mówić o sensie życia? Jak może rozmawiać ze skałą?
- Posłuchaj tego, co ci powiem. Był sobie kiedyś czarodziej...
- Czy to dobra pora na ględzenie o czarodziejach? – spytała Skała z kpiną w głosie.
- Zaufaj mi. Był sobie kiedyś czarodziej, który za wszelką cenę chciał wiedzieć, co jest najważniejsze i ma największe znaczenie na naszym świecie. Pomyślał sobie, że największe znaczenie ma chyba to, co widzi wszystko, czyli Słońce. Udał się więc czarodziej do Słońca i spytał:
„Zali naprawdę, Słońce, jesteś największe i najważniejsze?”
A Słońce odrzekło:
„Kto ci to powiedział?”
„Nikt. Ale uważam, że skoro jesteś takie wielkie i nic się przed tobą nie uchroni w dzień, to chyba musi chodzić o ciebie.”
„Pomyśl o tym. Nie jestem największe. Pomyśl, że najmniejsza nawet chmurka może mnie zasłonić, a ja nic wtedy nie mogę zrobić.”
A czarodziej rzekł wtedy:
„No, rzeczywiście. W takim razie pójdę do chmurki, bo to pewnie ona jest największa.”
I tak czarodziej poszedł do chmurki i powiedział:
„Zali naprawdę, chmurko, jesteś największa i najważniejsza?”
A chmurka odrzekła:
„Kto ci to powiedział?”
„Nikt. Ale uważam, że skoro jesteś taka ładna i możesz zasłonić coś tak wielkiego, jak Słońce, to chyba musi chodzić o ciebie.”
„Pomyśl o tym. Nie jestem największa. Pomyśl, że każdy najmniejszy pagórek może mnie rozciąć wpół. Nic wtedy na to nie poradzę.”
A czarodziej rzekł wtedy:
„Tak, rzeczywiście. W takim razie pójdę do pagórka, bo to pewnie on jest największy.”
I tak czarodziej poszedł do pagórka i powiedział:
„Zali naprawdę, pagórku, jesteś największy i najważniejszy?”
A pagórek odrzekł:
„Kto ci to powiedział?”
„Nikt. Ale uważam, że skoro możesz przeciąć chmurkę wpół, a ona potrafi zasłonić Słoneczko, to chyba musi chodzić o ciebie.”
„Pomyśl o tym. Nie jestem największy ani najważniejszy. Pomyśl, że najmniejsza nawet myszka może we mnie wydrążyć tunelik, a ja nic wtedy nie mogę zrobić.”
A czarodziej rzekł wtedy:
„No, rzeczywiście. W takim razie pójdę do myszki, bo to pewnie ona jest najważniejsza.”
I tak czarodziej poszedł do myszki i powiedział:
„Zali naprawdę, myszko, jesteś największa i najważniejsza?”
A myszka odrzekła:
„Nieprawda. Najważniejsza jest skromność, a prawie nigdy nie bywa największa”.
*****
- Już wystarczy. Nie dziwię się, że magma nigdy nie chce być skałą. Magma może się przemieszczać, przelewać, w jej skromnych możliwościach leżą nawet drobne zmiany koloru. A skała? Co ona zrobi? Przecież to nie ma sensu. Jestem skałą. Myszka miała odrobinę racji w tym, co mówiła: Ja tylko istnieję. A ona egzystuje. Chyba nie o to mi chodziło; nie jest to moją ideą.
Nie będę owijać w bawełnę – jestem niezadowolona. Skała jest tylko tłem! Ludzie się na mnie wspinają i robią sobie zdjęcia. Co z tego? To oni są na zdjęciach, ja jestem statystką. W kierunku mojej idei posunęłam się tylko o maleńki kroczek. Chyba jedyny sposób, żeby to zmienić, to...
- Wietrze!
Wiatr jest wszędzie, nic dziwnego, że od razu przybył.
- Słucham cię.
Kolejna przysługa ze strony sił natury. Ale co mi tak, odbiję sobie, jak będę czymś pięknym. Będą się mogli chwalić: „Nie byłaby taka piękna, gdyby nie my!”.
- Chcę, abyś mnie rozkruszył najsilniejszym wiatrem, jakim się możesz stać.
- Chcesz się zniszczyć? Przecież to...
- Przerabiałam już ten temat z falą morską. Chcę tego, wiem, co mówię, nie jestem już dzieckiem. Nigdy nie byłam dzieckiem, nawiasem mówiąc...
- No to dobrze, wieję...
******
Na początku nie wiedziałam za bardzo, jak się czuć. Po raz pierwszy w moim istnieniu poczułam coś takiego. Było to dziwne rozbicie, nie umiem tego opisać, zostałam rozbita na kilkadziesiąt głazów i czuję się każdym z nich. Ale emocjonalnie związałam się tylko z jednym. I podświadomie czuję, że chyba nim zostanę. O wiele trudniej jest utrzymać Najwyższe Doświadczenie. Może kiedyś o tym opowiem. Czułam więź z każdym „moim” głazem, dlatego odezwałam się całkiem zwyczajnie do głazu, który po kilku latach spoczął obok mnie.
- Skąd pochodzisz?
A głaz popatrzył na mnie zdziwiony i powiedział: - Przecież jesteś moja maglaną siostrzyczką! Niezbyt się znaliśmy, byłam bardzo mała. A ty, widzę, już się podzieliłaś.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po raz pierwszy rozmawiałam z kimś, kto był mi bliski.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię spotkałam – może zdziwi was tak oficjalny przejaw radości, ale skały są bardzo... zatwardziałe i przeważnie okazują swoje emocje w sposób bardzo powściągliwy.
- Ja też, choć nie byłyśmy osobno. Tyle że ja byłam ciągle magmą, a magma nie powinna rozmawiać ze skałą, bo to jej przypomina o starości.
- Wiem, wiem, i dlatego od pewnego czasu jestem samotna. W ogóle to od mojego rozbicia czuję się tak niezorganizowana, nie potrafię się znaleźć.
- Rozumiem, to chyba czeka każdą z nas.
- Wiem i żal mi, jak pomyślę o tobie. Wiesz co? Popraw mi humor, opowiedz coś.
- Żeby cię rozbawić czy wzbogacić?
- Chyba potrzebne mi to drugie – odparłam powoli.
- Dobrze.
*******
- Był sobie kiedyś stary człowiek. Jego dzieci dawno pozakładały rodziny, pobudowały domy, zaczęły szczęśliwe życie. On został sam. Wyprowadził się z wielkiego domu, który niegdyś był pełen wigoru i przeprowadził się do małej chatki na stromym zboczu.
Którejś nocy Bóg odezwał się do niego...
- Widzę, że to raczej bajka...
- I rzekł:
„Człowieku, wyjrzyj przez okno!”
A wtedy ten człowiek podszedł do jedynego malutkiego okienka i zobaczył, że przed jego domem stoi wielki głaz.
”Jeśli chcesz, aby twoje życie nabrało sens, to spełnij moją prośbę. Wstawaj co dzień skoro świt i pchaj ten głaz w kierunku zbocza. To będzie twoje zadanie”.
Człowiek się zgodził i następnego dnia wstał wcześnie rano i poszedł do swojej pracy. Choć cały dzień pchał, to głaz nie drgnął ani na milimetr.
Sytuacja się powtórzyła następnego dnia, i następnego, i przez kolejne tygodnie, miesiące. Kamień jak stał, tak stał i ani nie poruszył się ani na palec.
Po okrągłym roku człowiek zwrócił się do Boga i rzekł:
„Boże, nie wiem, co robić! Ten głaz w ogóle się nie poruszył, choć pcham go od roku!”
„Naprawdę?” – odpowiedział ze współczuciem Bóg.
„Tak – odparł z rozpaczą starzec. – Tak bardzo chciałem, aby moje życie miało jakiś sens, ale jestem zbyt słaby...”
„Doprawdy?”
„...i stary. Nie mam już sił. Błagam cię o przebaczenie.”
„Ale za co?” – zdziwił się Bóg
„Za to, że nie spełniłem twojej woli!”
„A przypomnij sobie ją. Miałeś PCHAć głaz , a nie go PRZEPCHAć. Moją wolę spełniałeś codziennie. I za to czeka cię nagroda!”
********
To było jedyne spotkanie z kimś ze mną związanym przez ten okres mojego istnienia. Moja siostra była u mnie długo, bardzo długo, ale po kilku latach pokłóciłyśmy się. To straszne, jak ludzie mogą się poróżnić przez jedną głupią sprzeczkę! Może wam to kiedyś opowiem, bo teraz nie mam nastroju.
Jak ona mogła!
Pewnie zazdrości mi mojej alabastrowej faktury! Nie może znieść, że wyniosłam się z domu przed nią. Że wpadłam na ten pomysł przed nią. Ale czy to jest powód, żeby...
Nie, nie chcę o tym mówić, ani pisać.
Ładna pogoda...
Obraziłam się na nią. Ale dopiero po tym, jak ona mnie obraziła. Nie miałam zbytniego wyboru.
Powód?
Powód jest nieważny dla niej. Smarkula. Chodziło jej tylko o to, żeby mi dopiec. Zaczęło się niewinnie.
- Ciekawe, jak czuje się mama.
Popatrzyłam na nią zdziwiona. Pierwszy raz od pięciu lat wspomniała o matce.
- Nie wiem, jak o niej myśleć, nie znam jej w ogóle.
Siostra pokręciła głową strofująco.
- Przybyła do nas zaraz po tym, jak odeszłaś z jakąś falą morską.
- Ona mi tylko pomogła!
- Pomogła ci porzucić swój stan i zdradzić nas wszystkich!
- Jak śmiesz! To jest przecież moja sprawa!
- Ciesz się, że matka cię nigdy nie poznała. Oszczędziło ci to wyrzutów sumienia!
- Jakich wyrzutów?! Miałabym płakać za matką, która nas zostawiła?
- Jakie to ma znaczenie? Zostawiłaś nas, kiedy cię potrzebowaliśmy. Po co? Jaki miałaś cel?
Milczenie.
- Chciałaś umrzeć?
Teraz, na spokojnie, myślę: „Czy ta idea jest warta tego trudu?”
Sama nie wiem. Siostra zasiała mi w sercu cień wątpliwości.
*********
Wyglądał normalnie. Niczym się nie wyróżniał. Nie mam pojęcia, co mógł źle zrobić. Taki spokojny, widać, człowiek. Któregoś dnia przyprowadził go w okolicę ksiądz i zapytał:
„Jesteś tego pewien, synu?”
„Tak pewien, jak tego, że nie jestem księdza synem.”
Ksiądz się uśmiechnął.
„To może bardzo długo potrwać.”
„Nie szkodzi, nie spieszę się.”
Wtedy ksiądz popatrzył srogo.
„Ale pamiętaj, że jak nie spełnisz tego, coś Bogu obiecał, to będziesz się smażył w piekle jak kiszka na patelni”
Pomyślałam sobie: „Dziwne mają te wierzenia. Jeśli oni uważają za piekło to miejsce, gdzie byłam, to nie jest to takie straszne, jak mówią.”
„Zrobię go.” – odrzekł zdecydowanie człowiek.
„Czy potrzebujesz robotników?”
„Po co?” – zdziwił się człowiek.
„Aby to przenieść do twojego domu. Chyba nie zamierzasz tego robić tutaj? Przecież deszcz może padać, wiatry, ktoś cię może napaść, tu jest niebezpiecznie!”
„Czemu księdzu tak zależy na moim bezpieczeństwie? Przecież jestem grzesznikiem, którego podobno już nic nie uratuje.”
„Uratują cię datki na rzecz kościoła!” – odrzekł z niekłamaną radością ksiądz.
„Ah, rozumiem... Wolę jednak pracować tu. To będzie część mojej pokuty.”
„Dobrze. Niech ci Bóg błogosławi.”
I ksiądz poszedł. Mężczyzna rozejrzał się dookoła i poszedł w innym kierunku.
Po chwili wrócił, niosąc w tobołku kilka narzędzi, w ręku siennik i coś do jedzenia.
Popatrzył krytycznie na mnie i wyjąwszy jedno narzędzie podszedł do mnie i zaczął we mnie wiercić dziurę.
Co pan robi ze mną? – krzyczałam, ale ludzie nie słyszą mowy skał.
A on najspokojniej w świecie wiercił dalej, po czym z leżącej na ziemi gałęzi wystrugał kołek i włożył go do otworu. Po chwili poszedł gdzieś i wrócił z czapką pełną wody.
Polał kołek wodą, a on po kilku minutach poszerzył się i rozsadził mnie na dwoje.
Tak jak wcześniej. Nie czułam nic. Po prostu się rozdzieliłam. Czułam więź tylko z tą częścią, która spadła na ziemię z hukiem, omal nie zabijając człowieka.
„Nieźle poszło” – mruknął pod nosem i zabrał inne narzędzia.
Przez następne kilka miesięcy żył tuż obok mnie i wykuwał ze mnie coś na kształt krzyża. Domyśliłam się, że w ten sposób płaci komuś za dokonane krzywdy.
Ksiądz przychodził co tydzień popatrzeć, jakie są postępy.
Wtedy człowiek mówił: „Oj, ciężko pracuję dzień cały, ale nie narzekam, bo co mi z tego przyjdzie? Cieszę się, że mogę się przysłużyć Panu memu.”
A ja wtedy chciałam coś krzyknąć naiwnemu księdzu, ale ludzie nie rozumieją języka skał. Chciałam krzyknąć to, co widziałam. Że ten człowiek wcale nie jest taki, za jakiego się podaje. Że pracuje raz w tygodniu, choć jego rzeczy ciągle tu są. Że śpi sześć razy w tygodniu w zapewne wygodnym łóżku. Że na ten siódmy dzień częstokroć przychodzi zalany. Zalany w trupa. Raz w takim stanie zaczął wykuwać krzyż, ale zamiast wyrzeźbić na środku nóż, bo mówił, że właśnie tak ma zrobić, wyrzeźbił co innego. Mianowicie butelkę z napisem WHISKY. Dziwne, ale zrobił to bardzo dokładnie...
**********
Któregoś dnia księżulek przyszedł nie w ten dzień, co zawsze i zobaczył prawdziwe oblicze tego człowieka. Kiedy zobaczył, jak pijany zatacza się idąc w jego stronę złość w nim wezbrała i krzyknął:
„Potępiony na wieki wieków! Może i Bóg ci wybaczy, ale nie będziesz już miał mojego błogosławieństwa w tej pracy! A teraz idź precz z tego terenu. Stąd widać kościół. ¦wiątynia Boża będzie przeciwko tobie, gdziekolwiek byś nie poszedł. A teraz precz!”
Po tej grzmiącej mówce ksiądz złapał grzesznika za ubranie na grzbiecie i zaciągnął w stronę studni.
Wtedy dotarło do mnie, że to moja wielka szansa. Nie zostanę na wieki krzyżem pokutnym wykutym przez człowieka, który kłamie. Może jeszcze coś urozmaici moje życie?
Po chwili usłyszałem nieco otrzeźwiony głos tego człowieka:
„A co z krzyżem?”
Na to zagniewany ksiądz:
„Niech ciebie to nie interesuje. Zostanie zniszczony i już nikt go nie splugawi swą obłudą! „
Zamarłam. (Tzn., że stałam się jeszcze bardziej martwa niż Bóg przykazał.) Chcą mnie zniszczyć. A co z moją zaszczytną egzystencją, której tak bardzo pragnę?
Następnego dnia przyszedł człowiek, który miał zniszczyć mnie. Przybył z wielkim młotem, kilofem i kilkoma nieokreślonymi narzędziami.
Zniszczył moje ramiona, potem trzon i już miał mnie całkiem powalić, gdy przyjrzał się jednemu odłamkowi mojego jasnego ciała.
Przez krótki czas wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Może z czym mu się kojarzę? Albo do czego mogę się mu przydać. Zaintrygowało mnie to, dlatego przeszłam swą świadomością do tego odłamka.
Nagle ten człowiek uderzył się w czoło i krzyknął:
„No tak, wujek Jakub. Na pewno się ucieszy!”
Nie miałam pojęcia, o czym jest mowa, ale postanowiłam, że zostanę w tym kawałku i zobaczę, co się będzie działo dalej.
***********
Jest nieźle. Więcej powiem, jest fantastycznie. Stoję sobie dostojnie na półeczce z jasnego drewna i spoglądam majestatycznie na to, co, być może, spogląda na mnie tak samo. A mianowicie na ladę, na ludzi, na sklepikarza, na rzędy słoiczków i pojemników, a wreszcie na wagę szalkową, z którą się ostatnio bardzo zżyłam. Raz na jakiś czas sklepikarz bierze mnie z półki i kładzie na szalce jednego z ramion wagi i na drugą czegoś dosypuje, czegoś dokraja, dolewa. Sprzedaje ludziom sól, cukier, mąkę i mnóstwo innych rzeczy. A ja pomagam mu dokładnie wszystko odmierzyć.
A doszło do tego tak: ten człowiek, który miał zniszczyć krzyż pokutny, zaniósł jeden kawałek mnie do swojego wujka, ten zaniósł mnie do jednego zakładu, gdzie mnie wytłoczono i przycięto piłą a potem wyryto na mnie napis „2kg”. Nie wiem, co to oznacza, ale chyba tak się teraz nazywam. Nie wiedza chyba o tym inne przedmioty w sklepie, które mówią na mnie „odważnik”. To prawdopodobnie z niedouczenia. Albowiem ja jestem kamieniem i wiem, że „kg” to skrót od Kornegiula, i że jestem druga w moim rodzie, może nawet dynastii. I do czego doszłam dzięki Morzu? Kto mi teraz podskoczy?
Jednak bycie Kornegiulą łączy się z przebywaniem z mnóstwem niedoświadczonych przedmiotów, które opowiadają mi swoje historie życiowe myśląc, że mnie to interesuje. Jedna z nich mnie zainteresowała. Może to dlatego, że mnie wcześniej zdenerwowała.
Jakiś kamień obok mnie z napisem 200g (chyba Gertruda dwusetna. Strasznie popularne imię w jej rodzinie...) opowiadał, że nie jest ze skały, tylko z czegoś, co stworzył człowiek. Opowiedział: „Ja nie ważę 200 gramów”. „Słucham? - odpowiadam” „Nie. Ważę 185 gramów”. „To znaczy, że to, co jest na tobie napisane, to kłamstwo?”. „No, poniekąd. Kiedy w zakładzie mnie tłoczono, to na wadze jakieś dziecko położyło kamyk, który musiał ważyć 15 gramów. Robotnik był bardzo roztrzęsiony,. Nie wiem, dlaczego, nie wiem też, co tam robiło to dziecko. W każdym razie sklepikarz wierzy święcie, że ja ważę 200 gramów. I chyba tak pozostanie.”
„Skoro od tak długiego czasu go okłamujesz, to nie masz poczucia winy?” - spytałam zdezorientowana.
„A po co? To przecież ciepła posadka. Zamierzam siedzieć na tej półeczce, dopóki się nie rozpadnę.”
Tego już całkiem nie rozumiałam. „Rozpadniesz?”
„No, jasne! - popatrzyła na mnie zdziwiona. - Przecież każdy kamień kiedyś się rozpadnie”
Tymi nieopatrznymi słowami wywołała we mnie nieznane dotąd uczucie. Ja się rozpadnę. Nie ma dla mnie szans. Mogę spokojnie planować dalsze me życie. Ale co ja będę robić?
Ale pomyślałam też o czymś innym. Przez Gertrudę klienci mogą dostać nie tyle towaru, ile chca. Za ile płacą. To niedorzeczne. Tak samo chyba jest ze światem. Sprawiedliwość to bardzo chwiejna rzecz. Właściwie może się opierać czasem tylko na jednej osobie. Jednym kamieniu. Mając coś takiego, co według ogółu jest wieczne, nigdy się nie zmieni, czemu można spokojnie powierzyć swój los, uważa się, że zna się sprawiedliwość. Ma się z nią do czynienia. A to tylko autorytety. Jakim autorytetem może być kamień, który mówi, że waży 200 „gramów”, a w rzeczywistości waży tylko 185? Opieramy się na fałszywych autorytetach. A kiedy to do nas dotrze, to zrobimy wielkie, niebieskie oczy.
************
To trwało kilka lat. Sklepikarz się postarzał, klienci się zmieniali, a ja pozostawałam niezmienna. Przez ostatni rok niewiele się już zmieniało. Pamiętam tylko, że w półce, na której leżałam ja i inne przedmioty, zalęgły się korniki. Co wieczór siedziały na dnie jakiegoś tunelu wewnątrz i mówiły, jak bardzo są najedzone. Po prawie roku deska pękła z trzaskiem, a ja spadłam wprost na kamienną podłogę.
Pękłam na dwoje i sklepikarz wyrzucił mnie na śmietnik. Nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, jakie wielkie znaczenie ma kamień. Jakie wielkie ma możliwości. Pewnie spytacie się siebie: „Jakie możliwości ma kamień?”. A to tylko potwierdza to, co mówię, a ponadto nikt o tym nie wie. A to tylko zwiększa jego możliwości. Kiedy nikt o tobie nie wie, to możesz robić niemal wszystko, na co masz ochotę.
Kamień jest zamknięty. W sobie. I to jest przyczyna. A skutkiem jest to, że nie wiemy o nim nic. Nie wiemy, jak bardzo jest mądry. Natura ma niewyobrażalną wiedzę, doświadczenie, zdolności. Ale te wielką bazę danych musi przechowywać w bezpiecznym miejscu. Czymś takim jest kamień. Właściwie to nikt go nie zna. Dobrze chroni swoją prywatność. Dobrze chroni tajemnicy. Szeregu tajemnic, mnóstwa bezcennych informacji, które nie mogą być wydane komukolwiek, ale muszą zostać zachowane. Kamień nie wyda. Zechcesz go podzielić, wniknąć, obejrzeć przekrój – nie uda ci się to. Jest zbyt w sobie zamknięty, zbyt skryty. Gdybyśmy poznali całą jego mądrość, jaką skrywa przed światem, osiągnęlibyśmy najwyższy stopień świadomości. Czy to byłoby dobre? Nie bardzo. W porównaniu do tej wiedzy wiemy mało. A jaka pycha rozpiera wielu z nas! Więc pomyślcie, co by było, gdybyśmy poznali całą wiedzę. Zniszczylibysmy ziemię, albowiem wiedzielibyśmy, jak sobie bez niej radzić. Ale nie wiemy i ta niewiedza jest dla Ziemi błogosławieństwem. Natura chroniąc te tajemnice chroni siebie. Nie może ich zatrzymać sobie, nie może sobie zaufać. Dlatego przekazuje je kamieniowi. I tak jest od dawna.
*************
Niezbyt zaszczytna przypadła mi rola na tym świecie. Jestem kamieniem, którym jakiś mały chłopak bez przerwy rzuca, korzystając z jakiegoś dziwnego urządzenia – rozwidlony patyk z elastycznym sznurkiem.
Nie wiem, jak to się nazywa. Wiem jedno – nigdy tak szybko się nie poruszałam. Po każdym kursie odczuwałam dziwne zawroty głowy, ponieważ oglądałam ziemię z dziwnej perspektywy.
Nie powiem, żeby mi się to podobało. Jestem pomiatana. Nikt mnie nie szanuje. I jeszcze te upadki! Po każdym z nich czuję się, jakbym była odrobinę mniejsza. Nie wiem, jak na to reagować. Ale wydaje mi się, że w tej formie podniosłam się nieco wyżej na drabinie świadomości. Z zawrotną prędkością.
Nie dlatego, że tak często i efektywnie podróżuje, wcale nie. Dlatego, że w locie łapię mnóstwo ważnych informacji, które przeważnie unoszą się w powietrzu. W ten sposób dowiedziałam się, jak ptaki latają, dlaczego nie można pływac w powietrzu,dlaczego słońce zachodzi dopiero po wschodzie i jednocześnie wschodzi dopiero po zachodzie, a nie wschodzi bezpośrednio po wschodzie i nie zachodzi bezpośrednio po zachodzie. Czuję, że ta wiedza pozwoli mi się znowu przekształcić.
**************
Z perspektywy postaci wiecznej mogę spokojnie stwierdzić, że wiem, co wiem. I powiem, że ten świat kręci się coraz szybciej.
I to wcale nie znaczy, że jest lepiej.
Co prawda można stwierdzić, co następuje:
Kiedyś ludzie żyli mniej więcej tak samo długo, jak teraz. Żył sobie jakiś wieśniak i najbardziej ekscytującym wydarzeniem w jego wiejskim życiu był niewielki pożar „studoły”. Ale codziennie wieczorem siadał z rodziną przy wieczerzy, opowiadał dzieciom bajki na dobranoc, czasem zapraszał rodzinę i przyjaciół i do późnej nocy opowiadali sobie śmieszne anegdotki.
Natomiast teraz - człowiek o jego sile, umiejętnościach, miejscu zamieszkania, pozycji społecznej, w jego wieku – może zrobić o wiele więcej. Może przeżyć kilka razy więcej niż jego odpowiednik sprzed kilku dekad.
Może za uciułane pieniążki kupić większe pole, siać więcej zboża, zbierać i żąć więcej zboża, nadmiar sprzedawać, zarabiać pieniądze, kupować więcej ziemi, ulepszyć dom, kręcić interes, otworzyć firmę, zarabiać pieniądze, zakupić specjalistyczne maszyny, zatrudnić pracowników, stać się KIM¦.
I co mu to da? - wieczorem będzie jadł z rodziną kolację w ekskluzywnej restauracji, potem włączał swoim dzieciom bajkę na DVD, a czasami zapraszał rodzinę i przyjaciół na partyjkę golfa.
Co to zmieniło?
Niewiele.
A z człowieka został wrak.
A świat się ciągle kręci. Coraz szybciej, status człowieka stacza się ciągle po równej pochyłej, dlatego nie można być biernym. Im ktoś szybciej wskoczył, tym szybciej się stoczy. Trzeba ciągle działać, bo inaczej spadniesz. A upadek jest twardy.
Twardy?
Może to i lepiej.
Ale chyba najlepiej zostać na dole i patrzeć jak inni spadają. Z bezpiecznej pozycji.
***************
Tak się zamysliłam, że wpadłam. Przez okno. W przykrą sytuację. Do pomieszczenia, które było opuszczone. ¦ciany były odrapane, pleśń czerniła się na suficie, a na podlodze leżała warstwa białego pyłu. Ja trafiłam na blat wielkiego stołu.
Nie wiem, co mnie tu czeka, ale to chyba nie będzie dla mnie czymś nowym.
Nuda. Znana od zawsze, ale nikt jej nie zgłębił. Nudy są to... stany emocjonalne, które się pojawiają w naszym umyśle i nastroju w momencie, kiedy nie mamy nic do zrobienia. Właściwie to tylko tak można zdfiniowac to zjawisko.
Ale zawsze nam wpajano, że nudzenie się jest czymś złym. "Inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą". Może to przysłowie wymyślili właśnie tak "inteligentni ludzie"?
A może po prostu wtedy, kiedy wykonujemy wielką pracę umysłową i nad czymś ciężko dumamy, to inni uważają, że się nudzimy i chcą nam koniecznie znaleźć zajęcie?
Tak czy tak czy tak, rozwiązanie jest jedno: Są trzy typy nudzenia się.
1. Nudzenie się całkowite (nazwijmy je sobie "nudzetusem maximus")
Występuje ono wtedy, kiedy ktoś absolutnie nic nie robi. Nudzetus panuje w umyśle człowieka, który ma w rękach i w głowie absolutnie nic. Z pewnością taki odpoczynek jest dla każdego przydatny. Ale wtedy jest to juz inne nudzenie się.
2. Nudzenie się fizyczne ("nudzetus namacalnus")
Najnormalniejsze w świecie nicnierobienie. Ale to nicnierobienie odnosi się tylko do bezczynności fizycznej. Wtedy, kiedy ktoś chce odpocząć i wyjść z gorączki dnia codziennego. Wtedy może porozmyślać i popracować głową.
3. Nudzenie się psychiczne ("nudzetus psycholus")
Naprzeciwko sklepiku była mała szkółka i udawało mi się często cos niecoś zobaczyć. Może się nad tym nie zastanawialiście tak jak ja, ale kiedy jesteście w szkole i słuchacie po raz dziesiąty genezy drugiej wojny światowej, to się nudzicie. to oczywiste. Ale na w-f-ie, kiedy to biegacie za napompowanym kawałkiem skóry, to też się nudzicie. Tyle że psychicznie. Nie myślicie o niczym, tylko o cholernej piłce. Wtedy macie przypadłość zwaną przeze mnie nudzetusem psycholusem.
W takim razie powinniśmy sobie zadać pytanie, czy człowiek zrównoważony może się nudzić?
Wnioskując to, co napisałam na temat nudzenia się i jego rodzajów, możemy z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że człowiek zwany zrównoważonym potrafi wyśrodkować stopień nudzenia się pomiędzy nudzetusem namacalnusem i psycholusem, ponieważ maximus jest szkodliwy.
Jeśli przykładowo na tydzień godzinę musimy się ponudzić, czyli mówiąc fachowo odpocząć od biegu życia, to przypada pół godziny na odpoczynek fizyczny i odpoczynek psychiczny. Ale ja tu chyba nie mam za wiele do powiedzenia, ponieważ cały czas się nudzę. I to nie w żaden inteligentny sposób. Nudzę się do potęgi. I nic nie mogę z tym zrobić. I czekam niecierpliwie, kiedy to się wreszcie skończy.
****************
Dalej nic się nie dzieje. To już trwa drugi rok. Nie wiem, co sądzić o ludziach. Są tacy dziwni. Nawet często nie wiadomo, o co im chodzi. W radiu ciągle słychać piosenki o miłości, a jak jeden drugiemu w drogę wejdzie, to się wióry sypią. Mówią o pokoju i bezpieczeństwie, a z tego, co wiadomo, to wymuszają pokój batogiem! Tyle się mówi o zdrowym życiu a widzę, jak w sklepie sklepikarz smaruje czymś owoce i one potem bardzo błyszczą. Wszystkich tych problemów mogliby uniknąć, gdyby naprawdę chcieli. I gdyby się zintegrowali. A tak, każdy sobie rzepkę skrobie i co mają?
O, ktoś wszedł.
„No, to nieźle narobili...” – powiedział najmłodszy z trzech przybyszów.
„Patrz, jaki fajny kamień!” – gdybym umiała zadrżeć, to bym zadrżała, ale ponieważ nie umiałam zadrżeć, to nie zadrżałam.
„A co ty w nim widzisz fajnego?” – prychnął drugi pogardliwie.
„No, jest taki gładki, jak gdyby wytłoczony” – Wie facet, co mówi. – „Chyba go zabiorę ze sobą”
Co za radość!
„Zaniosę go ojcu, na przemiał”
Panika!
„Przemiał?” – zdziwił się drugi.
„No, zbiera białe kamyczki i zanosi do fabryki, tam mielą i odsyłają do manufaktury”
Zaciekawienie...
„A co tam robią?” – spytał drugi.
„Klepsydry”
Nie wiem, jak zareagować. Co to są klepsydry?
„Dobra, ale nie mów, gdzie to znalazłeś”
„No, mówią, że tu dużo niewypałów”
„Akurat...”

*****************
Zanieśli mnie tam. Staruszek włożył mnie do torby pełnej białych, jak i ja, kamieni. Może to moja rodzina?
Nie zastanawiałam się nad tym długo, ponieważ wkrótce znaleźliśmy się w przedziwnej maszynie, która zmieliła nas w piasek.
Nie jakiś zwykły, pierwszy lepszy piasek, jakim wysypują drogę, aby nie była śliska. Piękny, biały, szlachetny piasek. Jak i ja.
Postanowiłam zostać z jednym ziarnkiem piasku, które zostało przeniesione do manufaktury i wsypane do „klepsydry”, która okazała się najdziwniejszą rzeczą, w jakiej byłam.
Szklana rurka z cieniutkiego szkła zwężała się pośrodku, a dalej zwężała się do tego samego rozmiaru. Ten wąski przesmyk odwiedzałam z dziwną regularnością. Kiedy już wszyscy moi towarzysze przesypali się do drugiej komory, to odwracano całą konstrukcję i w rezultacie wszystko zaczynało się od nowa.
Nie wiem, jaki był tego cel, ale wiem jedno – to nie było takie złe... przynajmniej nie spędzałam czasu ciągle w jednym miejscu.
Oj, tego nie musiałam się obawiać. Wkrótce później całą „klapsydrę” przeniesiono na statek i umieszczono w kajucie kapitana.
To nie był zły człowiek. Był bardzo stary za stary na swoją pracę. Chyba był już wycieńczony.

******************
Będąc w klepsydrze poznałam w końcu, co to czas.
Czas...
Nie czujemy go.
Czujemy jego upływ, jego ponaglania. Czujemy, jak nam przypomina o sobie.
Towarzyszy nam zawsze. O każdej porze dnia i nocy. Ciągle nas nagli. Nie chce, żebyśmy o nim zapomnieli. Tak, czas to największy Narcyz pod słońcem. Jest próżniejszy od wszystkich królów, książąt, wszystkich, którzy otrzymali szumne tytuły, razem wziętych.
Natchnął ludzi, aby stworzyli urządzenia, które mają nam o nim przypominać. Hymny na swoją cześć wybija co kwadrans w każdym mieście.
Czas sprzyja zapominaniu.
O tych złych i o tych dobrych rzeczach.
Czasem leczy rany. Ale nietrwale. Tak nieprofesjonalnie leczy te rany, że byle co potrafi je zszargać.
Niewiele nam daje.
Przez niego się starzejemy. Przez niego odchodzą przyjemne rzeczy.
Jest nieubłagalny. Zliczyć nie można osób, które chciały go oszukać. Ale jest na to zbyt cwany.
Nie można do niego uciec. Jest jak cień, który nas stale obserwuje. Stale jest przy nas. Nie odchodzi nawet na krok.
Jak go uniknąć?
*******************
Pływałam z tym statkiem kilkanaście lat. Przez ten czas wiele razy przesypałam się przez wąski przesmyk. Zobaczyłam przez szybkę wiele nawałnic, wiele ludzi, wiele razy klepsydra niebezpiecznie przechylała się na krawędź biurka. Ale ciągle trwała. Chyba na tym polega jej sens istnienia – nigdy się nie zniszczy.
Wkrótce przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Któregoś dnia kapitan przyszedł do kajuty tak pijany, że postanowił wypić coś z różnych przedmiotów – buta, lunety, aż w końcu – klepsydry, którą rzucił za siebie, kiedy poznał, że nie ma w niej trunku.
Odkryto nas dopiero dwa dni później, bo kapitan był wielkim ekscentrykiem i pozwalał sprzątać kajuty tylko w dni podzielne przez trzy. I tak odkryto rozbitą klepsydrę, którą razem z innymi śmieciami postanowiono wyrzucić do morza.
Wpadłam w panikę. Ale nic nie mogłam zrobić, tylko patrzeć, jak niosą mnie z innymi rzeczami już po schodach, po pokładzie, do wo...
Nie, nie do wody. Ponieważ razem z kilkoma innymi ziarnkami wysypałam się z tobołka, przeto wpadłam w szparę między deskami.
Nie wiem, jak lepiej. Czy wpaść do morza i nie mieć żadnych widoków na zmiany bytu, czy wpaść w jakąś zatęchłą dziurę i nie mieć żadnych widoków na poprawę bytu? Kto wie?

********************
Chyba się zmieniłam. Już nie widzę powodów puszenia się i chwalenia swoim wyglądem, pochodzeniem.
Już nie widzę w tym sensu. Myślę, że to nie tylko dlatego, że nikt by mnie teraz nie posłuchał.
Mówiłam wam chyba o tym, jak zmienny bywa los. Wtedy nie wiedziałam, jak bardzo mam rację. Wpadłam w dziurę. Nie ma dla mnie ratunku.
Jesteśmy wszyscy równi. Różnice nie istnieją. Tworzymy je sami. Nie pozwalamy dopuścić do siebie myśli, że ktoś może być nam równy.
Taka byłam ja. Ale z tym już koniec.
Różnice tworzymy sami. One nie istnieją.
Tej dumy pożałujemy. Jak ja. Już nigdy nie spotkam myszki. Nie powiem jej, jak bardzo jej bajka zmieniła moje życie. Nie przeproszę siostry. Nie...
Czy aż tak bardzo musiałam się zmienić? Czy to było konieczne?
Mogłam zostać magmą. Pozwolić, aby wszystkie zmiany przebiegały naturalnie. Bez pośpiechu.
A jak jest teraz?
Poszukiwania czegoś wielkiego skończyły się szparą. Nie warto było.
To chyba już koniec moich przygód.
Niewiele ich było. Ale dały mi one wiele. Jeśli myślicie, że ja przy każdej okazji prawię morały dla patosu, to się mylicie.
To wszystko było owocem wielu potyczek. Dzięki nim wyzbyłam się wad. Dużo ich było.
Została największa. I dziś ją pokonałam. Uważam, że jeśli istnieje doskonałość, to...
Nie...
To nie jest to, czego pragnęłam!
Blask!
Sława!
Piękno!
Do-sko-na-łość!

Burza.

*********************
Była burza. Równie burzliwa, jak moje przemyślenia. Tyle że ona była widoczne. A o moich przemyśleniach wiedziałam TYLKO... Zaraz. Walka z dumą jest nieustanna. Muszę pilnować, co mówię.
Chcę, żeby moje ostatnie słowa nie były puste.
Ostatnie.
Bo oto statek tonie. Nie ma dla niego już nadziei. Nie ma szans.
Wielka fala przewróciła statek na bok i powoli, acz nieubłagalnie idzie on na dno.
Maszt nie wytrzymał obciążenia złamał się u nasady, wyrywając kilka desek.
I wrzucając mnie do morza.
Nie spadałam długo.
Zamknęłam oczy. Nie chciałam na to patrzeć. To było zbyt przerażające.
Ale zaraz. Nie tonę.
Ja po prostu idę na dno. Jestem od wody cięższa. Mam więcej wiedzy.
No nie. Chyba duma ma we mnie najwięcej miejsca.
W końcu jestem tylko ziarnkiem piasku.
Ciemno.
Nie wiem, co się stało, ale nie jestem na dnie.
To pewne.
Jestem w czymś zakleszczona, zamknięta.

**********************
Nie wiedziałam za bardzo, co się dzieje. Otaczała mnie biała mgła, która trwała całymi miesiącami, ba, ciągle gęstniała.
Wkrótce naokoło zrobiło się całkiem biało.
Może umarłam?
Może się roztopiłam?
Może przestałam istnieć?
Czy to możliwe?

***********************
Któregoś dnia, kiedy rozpoczęłam go od dziwowania się, czym może być ta białość, usłyszałam przytłumioną pogawędkę dwóch ryb.
„Ładnie tu” – powiedziała jedna.
„No, szkoda tylko, że ta małża tu jest.”
„Czemu?” – zdziwiła się ta pierwsza.
„No, bo taka ciemna i brzydka...”
„Ha, ale gdybyś wiedziała, co z nich powstaje!”
„Co?” – chyba ta druga była niedoświadczona. Nie wiedziała, o czym mowa. Taka jak ja.
„Wystarczy, żeby do środka wpadło małe ziarnko piasku, i powstaje perła!”
Odeszły dalej, zaś ja nie dochodziłam do siebie.
Jestem perłą. Ta białość to masa perłowa.
Jestem w centrum czegoś tak niewiarygodnie pięknego, czegoś idealnego, doskonałego.
Co mi tam ze skromności?!
Jestem DOSKONAŁA!
Osiągnęłam szczyt bytu. Ja jestem. Nie istnieję, nie egzystuję, tylko jestem.

************************
Wreszcie.
Doskonałość.
Stan świadomości, któremu nikt nie dorówna.
Hmm...
Tylko jak ja się wydostanę z tej skorupy?...
Avatar użytkownika
wiktor
 
Posty: 15
Dołączył(a): Cz, 16.06.2005 11:42
Lokalizacja: Boles


Re: WSZYSTKO PŁYNIE (pełny tekst)

Postprzez welfareheals Pt, 02.09.2022 19:13

welfareheals
 
Posty: 33376
Dołączył(a): Cz, 23.09.2021 12:39



Powrót do Wasza twórczość