przez Marysia Pn, 29.08.2005 17:16
cd.cz.III
Postanowiłam zwrócić się do Foremki. Był to personalny, Rosjanin. Człowiek oschły, miał opinię niedobrego człowieka. Był równiez więźniem tutejszego lagru. Miał dziewczynę, która była brygadzistką w 15-tej szachcie. Siedział koło niej na ławce. Podeszłam do nich, było mi już naprawdę wszystko jedno. Powiedziałam mu, że mam sprawę do niego. Uważnie mnie wysłuchał i o dziwo, obiecał mi pomóc. Nazajutrz jak zwykle stawiłam się do pracy w swojej brygadzie, staliśmy czwórkami, Foremko wyczytywał nazwiska, mojego nie wyczytał. Jak moja brygada wyszła za bramę, kazał mi przejść do brygady swojej dziewczyny. Nazywała się ona Ola Czeredniczenko. Moja poprzednia brygadzistka zrobiła mu potworną awanturę, a ja byłam szczęśliwa, że od niej odeszłam.
Do kopalni chodziliśmy na piechotę 7 kilometrów. Szłam w milczeniu, myśląc, jaki los mnie teraz spotka. Po przybyciu Ola przydzieliła mnie na istakat, gdzie odbiera się wagony z węglem z kopalni, a potem wsypuje się je do wagonów kolejowych. Starałam się jak mogłam, bo bałam się, że mnie odeślą do poprzedniej brygady. Ola po pracy podeszła do mnie i powiedziała, że zostaję. Byłam szczęśliwa. Po trzech tygodniach pracy mój wycieńczony organizm znów zaczął się buntować. Dostałam silnych bóli podbrzusza i znów wylądowałam w szpitalu przy lagrze. Ku mojemu zdziwieniu, Ola i Foremko zaczęli mnie odwiedzać. Zawsze przynosili mi trochę zupy. A raz przynieśli pierwszy i ostatni list od mojej mamy. Po przybyciu do Czarnogorki pisałam wiele listów, ale nie otrzymywałam na nie żadnej odpowiedzi, nigdy. Raz jedyny, raz Foremko przyniósł mi list od mamy. Dowiedziałam się z tego listu, że moje dziecko jest z nimi, że jest zdrowy i cały, że moja siostra urodziła syna. Mama pisała, że wierzy bardzo, że ja wrócę. Pisała mi też, że mają zamiar wyjechać na ¦ląsk, chyba do Gliwic, bo tam już ktoś z rodziny się zatrzymał. Po tym liście bardzo, bardzo zapragnęłam znów żyć. Dni mijały, zdrowie zaczęło się poprawiać. Pewnego dnia, gdy już wróciłam do pracy na kopalni Foremnko przyniósł mi nowinę. Był już rok 1947. Powiedział mi, że organizują wczasy dla ludzi wycieńczonych, dla tych którzy pracowali pod ziemią w kopalni. I że postarał się, bym je otrzymała. Były wtedy silne mrozy, minus 45 stopni C, szyny kolejowe były powykręcane, więc musieli nas odwieźć do miejsca przeznaczenia ciężarówkami. Po dość długiej podróży dotarliśmy do miejscowości Aban. Dużo zieleni, baraki wyposażone w łóżka, pościel, obrus na stole. Na środku piecyk palący się przez całą dobę. Cieszyłam się, że chociaż parę tygodni pożyję w ludzkich warunkach. Tam pozwalano nam kobietom odwiedzać dzieci w domu dziecka. Były tam same sieroty. Pokochałam je bardzo, bardzo się z nimi żżyłam. Na każdym kroku przypominały mi mojego Zbysia.
Dzieci nazywały mnie ciocia Żenia. Gdy musiałam z powrotem wracać do lagru, trudno było mi się z nimi rozstać.
Po powrocie do lagru już nie mogłam wrócić do brygady Oli, ponieważ moje miejsce było już zajęte. Przydzielono mnie na tę samą kopalnię, tylko do innej brygady. Moją nową szefową była śliczna Rosjanka. Była dobrym człowiekiem. Nawet ją polubiłam. W baraku dozorcą była staruszka. Ciężko jej było nosić wodę i myć podłogi. Robiłam to za nią. Ona natomiast gdzieś zawsze wykombinowała dla mnie trochę więcej zupy. Za jakiś czas rozniosła się po lagrze wiadomość, że Polaków mają zabierać z tego lagru. Baliśmy się okrutnie, nie wiedzieliśmy, czy nie czeka nas jeszcze gorszy los.
Pewnej nocy miałam dziwny sen. Otóż śniło mi się, że chodzę po lesie brzozowym ogrodzonym drutami. w pewnym momencie na drzewie na krzyżu zobaczyłam wiszącego Jezusa. Żywego. Krzyknęłam: Jezu, ty też tutaj? Kiwnął mi głową, a ja zaczęłam wdrapywać się na drzewo, by Go dotknąć. Był to dziwny sen, obudziłam się i nie wiedziałam, czy to prawda, czy sen.
3 maja 1948 roku.
Do baraku wszedł wojskowy rosyjski, wywołał mnie, kazał mi zabarć wszystko, co mam i iść z nim. Współtowarzyszki dały mi każda po kawałku swojego przydziałowego chleba. Mówiły, bierz, bo nie wiadomo, gdzie cię prowadzą. Płakały, jak mnie zabierał. Wojskowy zaprowadził mnie do budynku, który stał na uboczu. W środku był jakiś mężczyzna, też Polak. Budynek byl strzeżony i zamknięty na klucz. Co parę minut ktoś do nas przybywał, do południa było pełne pomieszczenie. Byliśmy wystraszeni, nie wiedzielismy, co nas czeka.
Upłynęły dwa dni, a my nie mieliśmy kontaktu ze światem. Następnie rewizja i wyprowadzili nas do wagonów. Nazajutrz pociąg ruszyl w nieznanym dla nas kierunku.
Sami Polacy w pociągu. Dzien za dniem pociąg jedzie, a my nie wiemy dokąd. Siedziałam przy malutkim okienku, pociąg się zatrzymał. Była noc. Zobaczyłam przy wagonie rosyjskiego konwojenta, który palil papierosa. Cichutko poprosiłam go, by dał mi zapalić.
Zaczął po cichu ze mną rozmawiać, byłam przerażona, chyba to czuł. Powiedział mi, że mam się nie martwić, bo jedziemy do Polski. Do jakiej Polski? Nie wiedziałam, że istnieje Polska. Nic nie wiedziliśmy jakie były losy świata po wojnie. W wagonie zrobil się szum, bo ludzie usłyszeli, co on do mnie mówił. Zaczęliśmy się ściskac z radości. Jednak po chwili euforia ustała, bo doszliśmy do wniosku, że on nas okłamuje. Gdy jechaliśmy do Dnietropietrowska, to też jeden oficer dawał nam słowo ruskiego oficera, że jedziemy do Lwowa, a my jechaliśmy wtedy do więzienia.
Po paru dnaich podróży zobaczylismy wagony z napisem Warszawa. To dało nam iskierkę nadziei. Serca zaczęły nam bić mocniej. I tak w tej podróży nadszedł dzien 8 maja 1948 roku. Pociąg się zatrzymał, w naszym kierunku idzie gromadka ruskiej młodzieży. Ze spiewem podchodzą do nas i pytają: diewuszki, kto wy takije? Odpowiadamy, że Polki, że wracamy z Syberii. a oni na to: O, wy polskije bladi! Wy nasz chleb kuszajete. Jedna z wspóltowarzyszek tak się na nich zezłościła, że im goły tyłek pokazała. Bo majtek nie miałyśmy...No to oni obrzucili nasz wagon kamieniami. Transport ruszył, jedziemy dalej nie znając jutra.
2 czerwca 1948 roku.
Pociąg stanął na stacji Brześć. Wyładowują nas z wagonów. W naszym wagonie jest chora z objawami tyfusu. Od razu przyszedl lekarz niemiecki, który mówil po polsku. To on nam powiedział, że z tego koncowego lagru zostaniemy odesłani do Polski, ale na razie musimy przejść kwarantannę. Z powodu tej chorej na tyfus. Inne wagony dalej odjechały, a myśmy pozostali jeszcze dwa tygodnie.
14 czerwca 1948 roku.
Z samego rana wyprowadzają nas z obozu kwarantannowego, jesteśmy na błoniach, każą nam leżeć na trawie. Znów się boimy. Konwojenci z bronią nad nami. Leżymy cicho i nagle na horyzoncie ukazuje się biały samochód. Zatrzymuje się przed nami. Wychodzi z niego dwóch polskich oficerów i krzyczą do nas: czołem rodacy!!!! Ludzie zrywają sie z miejsc, skaczą, krzyczą, płaczą, jakby wszyscy na raz poszaleli.Polscy oficerowie nas uspokajają, mowią nam, że jesteśmy wolnymi ludźmi, że zaraz wsiadamy do wagonów i jedziemy do Polski, która już na nas czeka! Po sprawdzeniu listy, poustawiali nas w czwórki i my ze spiewem na ustach, pierwszy raz od lat, szliśmy na stację. Roześmiani i szczęśliwi, jak nigdy jeszcze w życiu. Załadowali nas do czystych wagonów i razem z naszymi oficerami ruszamy do Ojczyzny!
Myślimy każdy o swoich, ja o dziecku, jak wygląda, jaki jest? Czy go odnajdę? Przejeżdżamy przez granicę, nasze wojska witaja nas serdecznie, okrzyki. My drżemy się na całe gardło: Jeszcze Polska nie zginęła! Radość, łzy!
Biała Podlaska. Na dworcu Czerwony Krzyż. Zabieraja nas na popsiłki, dają jakieś ubrania, prowadzą do baraków. Pierwsze kroki kierujemy do kościoła, podziekować Bogu za szczęśliwy powrót. Przez Czerwony Krzyż wiem, że rodzina jest w Gliwicach, mieszkają przy ulicy Rybnickiej.
Całą noc stoimy cierpliwie w kolejce, by otrzymac dokumenty i paczkę Unra. Otrzymałam przepustke nr340024, menażkę, przybory do szycia,kawałek wędzonej słoniny i herbatniki oraz 2000 złotych. Zaraz kupiłam sobie 2 kg chleb, którego byłam tak bardzo spragniona. Rankiem wyjechałam do Warszawy. Po okazaniu przepustki można było podróżowac po całej Polsce, wszystkimi środkami lokomocji. Do Warszawy przyjechałm wieczorem, nie było pociągu do Katowic, musiałam czekać do rana. Przenocowali mnie w ambulatorium, na dworcu. Rano, juz w pociągu do Katowic ciągle myślałam o moim synku. Co z mężem, co z mamą, z rodziną?
Byłam ciągle wystraszona. Miałam wrazenie, że cały czas stoi za mną konwojent. Nie mogłam uwierzyć w to, że jestem wolna. Że jestem w swojej Ojczyźnie.
Serce bije mocno, już Katowice. Przesiadka, Gliwice. Tramwaj, pytam ludzi jakim tramwajem dojade do ulicy Rybnickiej. Linia nr 1, siedzę w tramwaju, serce skacze aż do gardła. Wchodzę do bramy numer 8, nogi mi się trzęsą. jestem pod drzwiami, tu mieszka moja rodzina. Słysze głos mojej mamy....Cała drżę...pukam i uchylam lekko drzwi. Na łóżku leży moja mama, jest po ciężkiej chorobie, przy niej siedzi sąsiadka. Nie wytrzymałam i zaczęłam strasznie płakać. Spazmatycznie. Mama mnie nie poznała i pyta: dlaczego pani płacze? co się pani stało? Z pokoju wychyla się mój brat i krzyczy: mamo, przeciez to Gienka! Radość, wycie, płacz. Nie widze mego synka, wystraszona pytam o Zbysia. Okzuje się, że mój mąż wrócił po zakonczeniu wojny do kraju, powiedziano mu, że ja nie żyję, mial już inną kobietę. Zbysia wziął do siebie. Mieszkał też w Gliwicach. Moja mama tez myślała, ze ja nie zyję...ale cały czas przez Czerwony Krzyż dopytywała sie o mnie. Brat pobiegl po mojego synka. Minęło prawie cztery lata, jak go ostatni raz widziałam. Za chwile ujrzałam go w drzwiach, wyrósł, był chudziutki, blady. Padliśmy sobie w objęcia. Serce rozrywało mi się z radości, a on szeptał: mamo, już teraz zawsze będę z tobą. W maju przystąpil do pierwszej Komunii. Opowiadał mi, że podczas komunii,w kościele bardzo się modlił, bym wróciła z Rosji....
Przeszłam tyle, za to, że byłam Polką!