przez MarysiaB N, 10.04.2005 14:11
W 1995r. Jacek Kaczmarski osiedlil sie w Australii na stale. Mieszkal niedaleko Perth /stolica Zachodniej Australii/, w miejscowosci Two Rocks. Wybor swiadomy - byl tutaj kilka razy wczesniej. Mieszkal z druga zona / z ktora pozniej sie rozwiodl/ i corka Patrycja plus kot, psy. Nie slyszalam, zeby udzielal sie jakos w zyciu polonijnym czy koncertowal. Ale nalezy wziac poprawke na odleglosc miedzy Melbourne i Perth. Zawsze podkreslal, ze w Australii znalazl warunki do tworzenia, pisania, a do Polski jedzie z gotowymi rzeczami, koncertami itp. I ze taki uklad bardzo mu odpowiada. Napisal ksiazki o swoich emigracyjnych doswiadczeniach, np. "Zycie do gory nogami", "Plaza dla psow". Zyl glownie z tantiem, tlumaczen itp. Czasami chwilowe braki wyrownywal mu rzad australijski /zasilki socjalne. Australia jest krajem b.opiekunczym./ Kiedy zachorowal, powtarzal, ze tu wroci, ze choroba zmusila go do wyjazdu do Polski, Europy. To tyle. Pozniej zamieszcze cos z wywiadow na temat jego pobytu tutaj.
"Zycie do gory nogami" z 17 stycznia 1997r.
- Jest połowa grudnia, na dworze paskudnie, Ty zachrypnięty, zakatarzony, a tam...
- Cieplutko, codziennie rano pływam kilka kilometrów w basenie.
- Nie powiesz chyba, że masz basen przed domem?
- Niezupełnie. Mam w ogrodzie taką dziewięciometrową sadzawkę, ale ona służy właściwie tylko zabawom z córką. Ja pływam w takim basenie osiedlowy, normalnym, 25-metrowym. A czasem w morzu, które jest bardzo blisko - 10 min spaceru.
- Busz też masz blisko?
- Tam wszędzie jest busz. Nawet w środku miasta są takie enklawy. Przepisy nakazują, by w każdej dzielnicy zachować określony obszar zieleni. Nie z roślinnością sadzoną, przywożoną z Europy, ale z tą oryginalną, australijską, cenną ze względów ekologicznych. Tak samo jest w Perth.
- Jakie to miasto?
- Perth to stolica zachodniej Australii, leży nad Oceanem Indyjskim i liczy sobie 900 tysięcy mieszkańców. A w całej zachodniej Australii, która jest sześć razy większa od Polski, mieszka trzy i pół miliona ludzi. Jest tam naprawdę sporo miejsca, żeby sobie nie deptać po odciskach.
- Nie brak Ci publiczności, przyjaciół?
- Nie, tam też mam przyjaciół. A czy mam ich w Polsce, czy może mam słuchaczy, wielbicieli....to są zupełnie inne kryteria, inna kategoria. Poza tym prawdziwych przyjaciół, takich na całe życie można spotykać nawet raz na 10 lat i podjąć z nimi temat, który się niegdyś przerwało. Mam takich, i są rozsiani po całym świecie, niekoniecznie w Polsce.
Jak wcześniej mówiłem żyje mi się cudownie i bardzo sobie cenię właśnie to, że nie mam w Australii publiczności, że jestem człowiekiem prywatnym. Nikt mnie nie nagabuje, nikt nie dzwoni od 6 rano do 12 w nocy, nie narzuca mi się ze swoją miłością, uwielbieniem. Wprawdzie po tych 14 miesiącach, kiedy tu przyjechałem, kiedy na pierwszym, drugim koncercie poczułem niesłychanie gorący, emocjonalny odbiór, zwłaszcza ze strony młodych ludzi, było mi szalenie przyjemnie i śpiewało mi się wspaniale. Ale może również dlatego tak się działo, że nie śpiewałem ponad rok, że byłem wypoczęty i trochę tej koncertowej atmosfery spragniony? Wszystko stało się znów świeże, na własne piosenki patrzyłem jak na utwory kogoś obcego i śpiewanie sprawiało mi przyjemność. Ale to bardzo szybko minęło. Już po 2 -3 tygodniach zacząłem odczuwać uciążliwość życia publicznego, popularności, za którą nigdy zresztą nie przepadałem.
Dopisek: na jednym z czatow JK wspomnial, ze na poczatku pobytu w Australii koncertowal dla przyjaciol i charytatywnie, "dla sprawy".
Ostatnio edytowano Pn, 11.04.2005 02:41 przez
MarysiaB, łącznie edytowano 4 razy