Czytałam Pani wspomnienia o Toskanii - ściskało coś za gardło- pamiętałam niegdysiejsze Pani opowieści, takie szczęsliwe - o Toskanii - i domyślam się jaka teraz pustka...I ten ptak pijący camparii - co za znak z Nieba ! Ciekawe do czego był potrzebny TAM Panu Bogu - Pani mąż ? Ruszyło GO widać sumienie - skoro męża do Pani na chwilę posłał..
A ja..ja- zostawiłam w szpitalu (Akademia Medyczna) moje zdrowiejące już dziecko. Był syn - jest córka. Tyle czasu psychicznego cierpienia, samotności - wreszcie dzięki genialnemu profesorowi-chirurgowi - zakończone. Coś umarło - coś się urodziło. ONA jest silna psychicznie, jest naukowcem, cierpienie nie wpłynęło na jej zawodowe plany. Stać ją było na pocieszanie :"mamuś, będzie dobrze, nie przejmuj się tak"...
A mnie strach o tę operację - odbierał rozum. Na szczęście nie ma powikłań i jest szansa,ze od nowa ułoży sobie życie.
Do tego profesora zjeżdżają takie "genetyczne ułomnośi" z całej Polski. Nie wiedziałam dotąd, że to problem na taką skalę....
Serdecznie pozdrawiam Panią i Panią Magdę.