przez tangojesienne Śr, 07.01.2009 16:15
Stanęła nad przepaścią...
Ufnie, jak nieświadome niebezpieczeństwa dziecko dała się wziąć za rękę i przywieść na jej skraj.
Ona jednak nie była nieświadoma. Podnosząc rękawicę wiedziała, że ta gra to taniec z diabłem.
Przy osnutym atłasowym suknem, karcianym stoliku zasiadło naprzeciw siebie dwoje Wielkich Szu. Stawka była wysoka.
Głównym rozgrywającym było parkowe Echo.
Dała się wmanipulować w śmiertelnie niebezpieczną grę.
Karty zostały rozdane.
Podjęła decyzje, które nie były jej decyzjami, wypowiedziała słowa, które nie zrodziły się w jej umyśle. Znalazła się w miejscu, w którym wcale nie chciała być.
Czuła, że przegrywa choć przez moment wydawało jej się, że kontroluje sytuację.
Parkowe Echo z diabelskim błyskiem triumfu w oku zacierało ręce. Ta partia należała do Niego.
Jeden zero dla ciebie, Echo!
Przegrała.
Teraz widziała tylko przepaść.
Wiedziała, że już nie ma odwrotu, że musi w nią skoczyć. Taki był warunek. Jeden krok i...
Nalała wody do wanny i poprosiła Go o rozmowę...
Postawiona przed koniecznością wyboru między Nimi dwoma myślała, że wybierając siebie dokona właściwego wyboru. Obstawiła Czarnego Piotrusia...
Spadała w dół.
W czarną, przerażającą otchłań, której dna wciąż nie było widać. Palące na pół płomienie piekielnego ognia wyciągały po nią głodne, zniecierpliwione jęzory.
A ona wciąż spadała, wolno jak unoszony wiatrem płatek śniegu nim rozpłynie się dotknąwszy ziemi. Wciąż dryfowała w dół, w napięciu czekając aż się roztrzaska o nieprzyjazne dno.
Czekała na emocjonalną śmierć...
To czekanie było najgorsze.
Tak bardzo chciała, by T. Wrócił już z Genewy.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała jego słów.
Warszawa; 15 czerwca 2003 r.