Dobra tenisowa noc Wszystkim.
A ja obudzilam sie z bolem glowy. Ale nie wiem, czy to z tych nerwow, czy dlatego, ze znowu spadlam do lozka po czwartej. Bo z nerw rzucilam sie jeszcze wczoraj w nocy na prasowanie. Czyli wychodzi, ze wszystko z nerwow.
„Wolałabym, żeby Jurek przegrał jutro z Murray'em, ale żeby Aga wygrała z Lisicką, bo wtedy Bartoli łyknęłaby bez problemu”.
Grejsiu, a jak ja bym wolala, no brak slow po prostu. Ja juz nawet mam do siebie pretensje, ze napisalam, ze boje sie tej S. Lisickiej. I po co to bylo? Moze w zla minute. Albo ile razy tu pisalam, ze w tenisie piekna jest jego nieprzewidywalnosc, ze wszystko moze sie zdarzyc i jak to powiedzial gdzies Ł. Kubot nie ma co gdybac, tylko wykorzystywac okazje. Odwoluje! Jaka 'piekna'? Z tej nieprzewidywalnosci to wczoraj wyszedl masakryczny horror. Tak, razem z p. Bohdanem Tomaszewskim bylam w ogrodku-finale, gdzie witalam sie z francuska gaska M. Bartoli. Z obserwacji S. Lisickiej mi to wychodzilo. Ona w drugiej polowie drugiego seta, przegrywajac, zaczela sie miotac po korcie, stracila usmiech i pewnosc siebie, byla wyraznie podkurzona. Z tego wszystkiego nawet serwis przestal jej wychodzic. W takim stanie ducha i kondycji zaczela tez trzeci set. Bylam pewna, ze juz sie z tego dolu nie wykaraska. A przeciez tenis bywa nieprzewidywalny... Do konca wierzylam, ze Agnieszka wygra. 3:1, no przeciez bedzie 4:1, bo Polka serwuje i juz nie odpusci, a nie bylo. To wlasnie wtedy S. Lisicka wrocila z dalekiej podrozy. Koncowka meczu 5:4 dla Niemki i ona serwuje. Kangurzyca nie wytrzymuje cisnienia i udaje sie na rundke po chacie. Wraca, na ekranie remis, a potem 6:5 dla A. Radwanskiej. Ech, jak mocno w tamtej chwili wierzylam, ze wygra. Walczyla dzielnie i do konca, nie poddajac sie presji, przeciez taka postawa musi byc nagrodzona. Pech! Lisicka tez chciala wygrac. No i po co ja to teraz rozpamietuje i podsycam zalosc... Czego zabraklo? Moze sil nadwatlonych w meczu z Na Li, a moze tylko szczescia, bo jednak nie wierze, ze zawodniczka tej klasy traci czujnosc. Mecz pelen dramaturgii i zwrotow akcji, nie do zapomnienia. I dlatego nie napadalabym na A. Radwanska za ten gest na koniec. Wydaje mi sie, ze EMOCJE po ostatniej pilce unoszace sie nad kortem daloby sie pokroic nozem. Trudno sobie nawet wyobrazic, co ona wtedy czula i w jakim byla stanie. Moze juz tylko jedna mysl tlukla jej sie w glowie: zniknac z tego kortu. Moze nie chciala pokazac swoich lez czy moze w ogole wybuchnac placzem... No w kazdym razie serdecznie wspolczuje tych przezyc. Poza tym czytajac komentarze na Onecie, mam wrazenie, ze w Polsce wiecej niz gdzie indziej na swiecie doklada sie A. Radwanskiej za ten gest i nie tylko. Dziwne, a moze normalne. Oczywiscie biore pod uwage, ze bedac bezkrytycznym kibicem, moge byc nieobiektywna.
(Tu byl usmiech od ucha do ucha, ktory jakos zniknal, wiec wstawilam jeszcze raz.) Bo mi w A. Radwanskiej wszystko pasuje – styl gry, zachowanie, sila spokoju podczas meczu i ogolna prezencja na korcie. Mocno wierze w jej zwycieski final wielkoszlemowy i zawsze bede jej kibicowac.
A K. Flipkens to dla mnie wielka zagadka i przeboj tego Wimbledonu. W jaki sposob pokonala ona P. Kvitova? Przeciez z M. Bartoli grala, jakby pomagala jej w rozgrzewce.
N. Djokovic i J. Del Potro juz graja, spadam poogladac. Wiem, wiem, ale nigdy nie twierdzilam, ze jestem konsekwentna. Kibicuje Novaczkowi, chociaz podazajac tokiem myslenia Grejsowej, chyba powinnam Del Potro. Bo jak Jerzyk wygra z Andym, to bedzie mial w finale slabszego przeciwnika, co nie? Wiesz co, Grejsiu, musisz przyleciec do mnie na AO, koniecznie. Taka mysl zaswitala mi dzis w glowie. Niestety, widze dwie powazne przeszkody: 1) upaly, 2) ponad 22-godzinny lot. Ale pomysl, wystapilabys na turnieju, nawet jesli tylko w charakterze widza (abolutnie nie chce Ci podcinac skrzydel), to tez cos. Pomyslisz?
No to pa, nie ma mnie, jestem na kanapce.