Napisała Pani w Dzienniku:
"Przy ilości pracy i problemów, które mam na głowie czasem "wychodzę z nerw" jak się dawniej mówiło. Wszystkich, których po drodze, ostatnio biegnąc przez życie, dotknęłam, a raczej byłam niedostatecznie delikatna przepraszam i proszę o litość."
Boże drogi, ileż to razy My wszyscy "wychodzimy z nerw" w stosunku do osób obcych, ale co zgorsza do swoich najbliższych. I czy przepraszamy Ich za to? Wątpię. Przechodzimy do tego na porządku dziennym. A tu, Pani Krystyna pokazuje nam, właściwie przypomina, że słowo "przepraszam", to piękna cnota i wielka odwaga, bo trzeba przyznać się do swoich czysto ludzkich słabości...
Dziekuję Pani za ten przykład z całego serca. Gdybyśmy wszyscy potrafili się szczerze przepraszać i znać swoje słabości, albo przynajmniej gorsze dni, kiedy "wychodzimy z nerw"

Ja, bardzo często przepraszam moich bliskich - męża, tatę, babcię czy córkę. Jeśli przeprosiny dotyczą osoby dorosłej nie wzbudza to niczyjego zdziwienia

I jeśli, jak pięknie pisze Pani Krystyna byłam niedostatecznie delikatna, uraziłam kogoś z bliskich czy obcych to również "przepraszam" i proszę o litość, która równoznaczna jest w moim przekonaniu, z zapomnieniem (wymazaniem) złych wspomnień i chwil.
Uczmy się zatem przepraszać.
Dziekuję Pani Krystyno za ten Pani piękny przykład. Jest Pani wyjątkowa, nawet jeśli wychodzi Pani z nerw

Wszystkiego dobrego
Joanna