przez Małgosia Sz Cz, 16.06.2005 08:38
Wątek azjatycko-szkolny z dzisiejszej Gazety Wyborczej. Sciana, jak Turnus wyjedzie prosimy o kilka słów komentarza.
Azja za wszelką cenę uczy się angielskiego
Dla Japończyka angielski jest jak pole minowe. Japończyk nie słyszy "I love you" bo w jego języku "l" i "r" oraz "b" i "w" brzmią identycznie, a spółgłoski występują łącznie z samogłoskami. Stara się, ale zamiast "I love you" wymawia coś w rodzaju "Ai rabu juu"
Mimo językowej męki, pogłębionej strachem o utratę twarzy przed cudzoziemcem, Japończycy nie odpuszczają. Mają świadomość, że w globalizującej się Azji przełamanie bariery językowej to ich być albo nie być.
Jedną z przyczyn problemów Japończyków z angielskim była do niedawna szkoła. Kończący ją egzamin jest piekielnie trudny, ale pomyślnie zdany zapewnia miejsce na dobrej uczelni, a potem dobrą pracę. Na egzaminie angielski ma formę testu z gramatyki co de facto oznacza że można być absolwentem japońskiej szkoły z czerwonym paskiem, a nie umieć zamówić po angielsku hamburgera.
- Pokazałem szkolny test gramatyczny z angielskiego znajomemu Amerykaninowi. Był tak trudny, że ten się poddał - wspomina japonista Henryk Lipszyc. Mimo tej męki Japonia kocha angielski, nawet jeśli go nie rozumie. Lipszyc na zawsze zapamiętał japońską babcię drepczącą wiejską drogą. Na koszulce miała angielski nadruk: "F...k me".
- Po niedawnej reformie programowej sytuacja stopniowo się poprawia - zapewnia Lipszyc. Mogłam to sprawdzić na własne oczy, pytając w Japonii o drogę. W Tokio czy Kioto młodsi Japończycy odpowiadali już bardzo płynnie, niezwykle uprzejmie i bez wahania.
Poprawianie języka
By poprawić swą angielską wymowę, niektórzy Koreańczycy - którzy mają z angielskim podobne problemy, co Japończycy - są gotowi nawet dać sobie przyciąć język. Zabieg polega na wycięciu od 1 do 1,5 cm spodniej części języka. Wielu się na to decyduje.
W Seulu uczniowie wychodzą w południe z jednej szkoły i lecą do następnej, w której szlifują angielski i powtarzają poranne lekcje. - Moich najmłodszych uczniów, siedmiolatków, rodzice wynoszą do samochodu na rękach, śpiące, już w piżamkach - opowiada 25-letnia Kanadyjka Agnes, która w Seulu uczyła angielskiego.
Najlepszymi uczniami w azjatyckiej klasie angielskiego są mieszkańcy Hongkongu i Singapuru, dwóch byłych kolonii brytyjskich, w których angielski przez wiele lat był językiem urzędowym. Wielu tamtejszych mieszkańców kończyło angielskie szkoły. Fakt, że w tych miastach można się bez trudu porozumieć po angielsku, jest dziś jednym z ich silnych atutów na rynku międzynarodowym.
Posady dla bezdomnych nowojorczyków
Tajwan, wyspa wielkości Mazowsza i 15. potęga handlowa świata, zapowiada, że w 2007 r. wprowadzi angielski jako drugi język oficjalny. Armię urzędników wysłano na kursy, zapowiadając, że ich wyniki będą ważne przy awansie.
Cztery lata temu jeden z deputowanych, który wrócił właśnie na Tajwan z emigracji w USA, złośliwie zagadnął premiera po angielsku. Ten zawstydził się, a następnego dnia tłumaczył w mediach, że miał trudne dzieciństwo. To właśnie ten premier zaproponował ustanowienie angielskiego językiem urzędowym.
Swój angielski odświeża też Malezja, była kolonia brytyjska, która walczy o miano pierwszego muzułmańskiego tygrysa gospodarczego w Azji. Kiedy wywalczyła niepodległość, promowała malajski kosztem języka białych panów. Teraz rząd przekonuje, że nawet patriota może rozmawiać w domu po angielsku. - Angielski to dla naszych dzieci sposób na przetrwanie - mówi malajski minister edukacji.
Azja to największy edukacyjny rynek świata. Tajwańska TV pokazała kiedyś satyryczną migawkę z dialogiem między dwoma bezdomnymi nowojorczykami układającymi się do snu w swych tekturowym pudełkach. - Stary, jak już będzie z nami całkiem źle, pojedziemy na Tajwan uczyć angielskiego - mówi jeden do drugiego.
Angielski zamiast matematyki
Szaleństwo angielskiego ogarnęło ogromne Chiny, które szykują się do letnich Igrzyskach Olimpijskich w 2008 r. Młodzi Chińczycy masowo uczą się angielskiego. Dwujęzyczne przedszkole w Pekinie kosztuje miesięcznie 200 dol., czyli połowę przeciętnych zarobków w stolicy Chin. Do zapisów jest kolejka - przyjmowany jest tylko co czwarty maluch. Podobnie w Szanghaju, 20-milionowej nowoczesnej metropolii, gdzie angielskiego uczą w co piątym przedszkolu.
Angielski nigdy nie był w Chinach tak popularny. W gazetach oko cudzoziemca wypatruje wśród nieznanych chińskich znaków znajome skróty WTO (¦wiatowa Organizacja Handlu), SARS, e-mail. Angielski jest w programach telewizyjnych, w piosenkach, na szyldach, nawet w dokumentach państwowych.
Wielu Chińczyków jest wręcz zaniepokojonych przyszłością swego języka. 23-letni Kevin Huang Xi dostał pracę w zagranicznej firmie w dziale marketingu. Czuje jednak, że w miarę jak jego angielski polepsza się, chiński się pogarsza. - Mówię po chińsku w sposób zachodni, jakoś tak bezpośrednio, nudno i sucho, nie jak ktoś, kto reprezentuje wysoki poziom językowy i posługuje się całym bogactwem języka - twierdzi.
Jednak w Chinach od angielskiego nie da się uciec. Nauka zaczyna się w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Studiów nie można skończyć bez dwóch egzaminów z angielskiego. W ub.r. Zhu Luzi, wykładowca uniwersytetu w Tianjin, zakwestionował na internetowym forum potrzebę ogólnokrajowych testów z angielskiego. W odpowiedzi w internecie pojawiło się 10 mln odpowiedzi, a większość internatów go poparła. Zhu wydał książkę, w której wzywa Chińczyków do stawienia czoła inwazji angielskiego "która jest potężniejsza niż inwazja militarna".
To jednak głos mniejszości bo większość nie ma wątpliwości, że Chiny są skazane na westernizację. Dla poprawy samopoczucia mogą jedynie śledzić doniesienia mediów o rosnącej liczbie cudzoziemców, którzy uczą się chińskiego.
W Azji wschodniej, najszybciej rozwijającej się gospodarczo części świata, upowszechnienie angielskiego to nie jest temat szkolny a część strategii rządowej. W odróżnieniu od innych kontynentów, gdzie to temat dla lingwistów i pedagogów w tej części świata zajmują się nim politycy. Dla krajów, które rywalizują o to by stać się centrami międzynarodowych finansów, by światowe koncerny zainstalowały w nich swoje kwatery a jednocześnie, które stawiają na zaawansowane technologie, łatwość komunikowania w globalnym języku zadecyduje o miejscu w globalnym wyścigu. Dlatego nikt nie śmieje się z polityka, który zamiast rozprawiać o teczkach występuje w parlamencie z inicjatywą sprowadzania, za rządowe pieniądze, legionu nauczycieli, dla których angielski jest językiem ojczystym.
Pozdrawiam