[b][u]Ocean samotności [/u][/b]
Czasami wydaje mi się, że jestem martwa. Nie czuję nic. Czas opływa mnie jak woda. Leżę na fali spokojnego strumienia. Na dnie czasu kwitnie nadzieja na lepsze jutro. Rosa poranka zrodzonego po upojnej nocy przydaje blasku falom. Cisza. Kraina łagodności.
Zimno mi. Chmury odległe. Posypane słonecznym pyłem. A mnie zimno.
Ocean samotności niezmiennie lodowaty. Zanurzam się w nim wciąż leżąc na wznak. Nieoczekiwanie warstwa lodu pojawia się na powierzchni. Upojna noc była tylko snem? Czy to mi się śni?
[b][u]Ja nienarodzona[/u][/b]
Gdzieś we wszechświecie jest planeta, która nie powstała po wielkim wybuchu wraz z resztą. Na tej planecie jest kraj nieistniejący, a w nim miasto, którego nigdy nie wzniesiono. W mieście tym na ulicy, której nie ma stoi budynek, którego nie wybudowano. W budynku tym, na nieistniejącym piętrze w mieszkaniu, którego nie ma mieszkam ja, która się nigdy nie urodziłam.
Budząc się o niewzeszłym świcie po nocy, która nigdy nie zapadła podchodzę do okna, które nie istnieje i patrzę na aleję topól nigdy nie wyrosłą.
Nienarodzone nigdy gołębie przysiadają na parapecie. Karmię je okruszkami nieupieczonego chleba.
Wypatruję powrotu człowieka, ktory nigdy nie udał się w podróż. Czekam jego przyjścia z godziny na godzinę. Dłuży się czas nieupływający.
[b][u]Smutek[/u][/b]
Przychodzi nagle, bez ostrzeżenia i właściwie bez powodu. Wystarcza jakiś gest, słowo lub szczególny rodzaj załamania światła. Dziwny skurcz wyciska łzy z oczu. Zaczyna się wgryzać wolniutko w ciało. Rozpoczynając od serca wędruje we wszystkich kierunkach. Staje się wszechogarniający. Jakiekolwiek słowo wypowiedziane współczującym tonem potęguje jego skutki. Próby pocieszenia nie przynoszą rezultatu. Jego trwanie wydaje się usankcjonowane na czas nieokreślony. Zwijasz ciało jak liść i kulisz się w miejscu, które znasz od lat, drżąc cichutko pod naporem łez. Żegnasz się ze smutkiem, który miał trwać całą wieczność, a ucieka o poranku.
[b][u]Korkociąg zdarzeń[/u][/b]
Korkociąg zdarzeń wydłubuje mnie z ciasnej butelki, w której upchnęłam projekcje mojej niedalekiej przyszłości. Winogrona nadziei, zasłodzone kłamstwem i zalane wodą ze źródła namiętności. Licha mieszanka. Spleśniała nim rozpoczął się proces fermetacji. Bez szans na klarowność i wytrawny smak.
Zamiast wylać wszystko do szamba, gdzie tego miejsce, unoszę kożuch pleśni zwątpienia łudząc się, że da się jeszcze uratować część zawartości.