Zauważyłem, że większość tego, co zamieszcza się na tym forum to tzw. szeroko pojęta działalność artystyczna, pisarsko-poetycka, czasami bardzo ambitna i przez górne „C”. A więc wiersze, opowiadania, czasami jedno wymieszane z drugim… W zasadzie miałem sobie dać spokój, bo żaden ze mnie poeta (kiedyś jak wszyscy pisałem wiersze i… wyrosłem z tego), ale zobaczyłem, że twórcy tego forum dali także furtkę dla mnie, gdyż napisali wyraźnie, że to miejsce także na „wasz felieton”. To, co piszę, mieści się od biedy właśnie w takim słowie, więc pozwolę sobie kontynuować moją przygodę.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali mój tekst o „motylku”. Do tego stworzonka wrócę na koniec, ale najpierw zacznę od czegoś, co wprawia mnie w niesłychane osłupienie i zdziwienie. Co mam na myśli? Powszechne szaleństwo wokół gotowania. Zwróciła na to uwagę moja mama, która nie mogła zrozumieć, jak mogą ludzie tyle swojego życia marnować na przygotowanie potraw. Przykładem prawdziwego szaleństwa – i to słowo jest jak najbardziej na miejscu – jest program „Masterchef junior”, kiedy do przygotowywania wykwintnych potraw wręcz zmusza się 7-mio letnie dzieci. Piszę „zmusza się”, bo nie wierzę, że siedmioletnie dziecko ma radość z uderzania tłuczkiem przez 10 minut w płat wołowego mięsa…
Kultura masowa skierowana do tzw. popularnego widza przekroczyła wszelkie granice zidiocenia, a trzeba przyznać, że dzieje się to na wyraźne życzenie tego widza, który właśnie takie rzeczy chce oglądać. Proszę nie zrozumieć mnie źle – ja także lubię zjeść jakąś smaczną potrawę, ale nie robię z tego wielkiej celebry, sensu życia czy na miłość Boską jakiegoś celu, dla którego żyję. Pożywienie jest dla mnie jedynie paliwem, abym mógł iść przez życie i doskonalić się. Dbam o to, aby jedzenie było zdrowe i jem to, co mój organizm potrzebuje. Ani więcej, ani mniej. Nie poświęcam na to nawet chwili dłużej niż potrzeba, gdyż są o milion razy ważniejsze i ciekawsze rzeczy, niż jakiś unikalny smak w podniebieniu wyczuwalny po zmieleniu w odpowiednich proporcjach tego czy tamtego.
Małe dzieci poprzebierane w stroje kucharzy to objaw choroby naszego świata, choroby o wiele szerszej, a jednym z jej przejawów jest także poświęcanie ogromnej ilości czasu na sztuczne pobudzanie własnych emocji przez to, co „wymyślili inni”. Te wszystkie filmy, seriale, programy i tak dalej mają jeden cel – wyzwolić w ludzkiej istocie sztucznie pobudzone emocje. A tymczasem to stan nienaturalny, który – jestem tego pewien – jest złem naszego świata. Może kiedyś więcej o tym, ale teraz mam dla wszystkich spragnionych „dobrej energii” miłą niespodziankę. Specjalnie dla Państwa zamieszczam reportaż radiowy „Widzieć Więcej” o niezwykłej osobie, którą miałem okazję poznać, nieżyjącej od wielu lat Ilonie Kolejewskiej. Ten reportaż wyzwala dobre emocje, bo prawdziwe, nie „wymyślone” przez jakiegoś scenarzystę czy pisarza. W tym materiale jest prawda, a poza tym jest tam czysta i dobra energia.
/naprawdę polecam, nawet dla tych, którzy nigdy nie słuchają.../
https://drive.google.com/file/d/0B_WbMVXQKHCUUW80TGdWY1pnNk0/edit?usp=sharing
Na koniec wspomniany motylek. Dzisiaj przeglądając portal gazeta.pl natrafiłem na reportaż o polskich komandosach z Lublińca. Podczas morderczego treningu doszło do niezwykłej sceny: na lufie karabinu jednego z naszych dzielnych chłopców wylądował… motylek!
Pozdrawiam z warszawskiej, robotniczej Woli!
Jerzy Rastawicki