Zadzwonił telefon.
- Słucham? - spytałam normatywnie.
- Mam dla ciebie faworki – usłyszałam uradowany głos mamy.
- Dwa worki? - spytałam, bo zrozumiałam "dwa worki".
Jeśli zakłopotanie można usłyszeć przez telefon, to właśnie je usłyszałam.
- Nie worki, tylko faworki - cierpliwie powtórzyła mama.
- A po co mi worki? - udałam, że nadal nie rozumiem, choć przecież już zrozumiałam, że chodzi o faworki. Chciałam pożartować, rozbawić mamę. W słuchawce najpierw zatrzeszczało, a potem usłyszałam jak mama mówi do taty: Heniu, chodź no tu prędzej, bo nie mogę się z nią dogadać, chyba mnie nie słyszy.
W słuchawce znowu zatrzeszczało i usłyszałam głos taty:
- Halo?
- To ja mówię "halo" - dalej sobie żartowałam.
- No to mów to swoje "halo" – tata podjął żart.
- No to mówię - "halo"?
- Co halo?
- A co, coś u was nie halo?
- Nie, nie, u nas wszystko halo. A u ciebie?
- U mnie też halo.
- To po co dzwonisz?
- Ja?! To mama zadzwoniła!
- Aaaa.... bo ma dla ciebie faworki.
Czułam, że jeśli powtórzę żart z workami, przekroczę granicę, za którą nie będzie śmiesznie. I powtórzyłam.
- Dwa worki? Jakie worki?
- Pod oczami – odparował tata.