Na forum trafiłam przypadkiem, ale spodobało mi się i postanowiłam coś sprawdzić. Zamieszczam pierwszy rozdział książki, którą usiłuję napisać od dłuższego czasu, jednak straciłam zapał... Z niecierpliwością czekam na szczere komentarze:)
W zaklętym kręgu
Wywiad
- Ile masz lat?- zapytałam.
- 21.
- Wyglądasz co najmniej na 40 – pomyślałam, ale nie chciałam sprawiać przykrości tej zniszczonej życiem dziewczynie.
Przez chwilę zapanowała cisza, dość krępująca, szczególnie dla mnie. Nie wiedziałam, o co można ją zapytać, żeby nie wywoływać od razu przykrych wspomnień. Wolałam zatem milczeć i poczekać na rozwój sytuacji. Wbrew pozorom dziewczyna szybko zrozumiała, że to ona musi przerwać tę krępującą ciszę.
- Mam 21 lat i żyję w zaklętym kręgu – powiedziała i odwróciła ode mnie zalęknione spojrzenie smutnych bladoniebieskich oczu.
- Co to znaczy „w zaklętym kręgu”? – podjęłam dyskusję, czując, że ta rozmowa jednak do czegoś doprowadzi.
- Zaklęli mnie w kręgu spojrzeń, szeptów, drwiących uśmiechów. Mówią, że jestem stuknięta, ale dobrze wiedzą, że to wierutne kłamstwo. Wszyscy wspaniale odgrywają swoje role, tylko ja jestem nie taka, jak trzeba. Powinnam poddać się i przyznać im rację. Powiedzieć wszem i wobec, że nic się nie stało, że to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni. Chcą zrobić ze mnie wariatkę i liczą, że ja potulnie się na to zgodzę, ale nic z tego! Ja sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam, naprawdę... – ściszyła głos i spojrzała na mnie błagalnie.
- Kim są „oni”? – palnęłam z głupia frant, bo nie miałam pojęcia, co można powiedzieć w takim momencie.
- Nie wierzysz mi. Nie wierzysz tak, jak wszyscy, którzy przychodzą tu, żeby przeprowadzać ze mną te „kontrowersyjne” wywiady, a tak naprawdę i tak piszą, co chcą. Nikogo, absolutnie nikogo nie interesuje, co mam do powiedzenia! Nikt nie wierzy, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Paweł by mi uwierzył. Dlaczego go już nie ma? – ostatnie zdanie powiedziała łamiącym się głosem i zaczęła płakać.
- Joasiu, posłuchaj... Nie chciałam sprawić ci przykrości, tylko po prostu kiepsko przygotowałam się do tego wywiadu. Wiem, że to nieprofesjonalne zachowanie, a ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Myślę, że damy sobie dzisiaj spokój i umówimy się na inny termin. Nie chcę, żebyś musiała nadaremnie przeżywać to wszystko kilka razy. Czy myślisz, że możemy tak zrobić?
Joasia jak gdyby obudzona z transu hipnotycznego spojrzała na mnie zupełnie przytomnym wzorkiem i kiwnęła twierdząco głową.
- Zadzwonię do ciebie, jak już będę mogła przeprowadzić ten wywiad jak należy, dobrze? – nie czekając na odpowiedź dodałam – Tak na marginesie, przyszłam, bo ci wierzę. Gdyby było inaczej, nie podjęłabym się tego tematu.
Wyszłam w pośpiechu, nie czekając na jej reakcję.
Pogoda nie zachęcała do spacerów, tym bardziej, że zaczynało zmierzchać, a deszcz siąpił już od dłuższego czasu. Poza tym było stanowczo za zimno, jak na wrzesień. Wracając do domu, myślałam o Joasi, nieudanej próbie wywiadu i o mojej głupocie. Jak mogłam dać się wczoraj wyciągnąć na ten wernisaż. Nawet nie wiem, kim jest Pongo. „To bardzo utalentowany młody malarz” – tłumaczyła mi Milena. Powiedziała też, że na pewno spodoba mi się jego kreska. Nie powiem, talentu na pewno mu nie brakuje, ale takich jak on, sprawnych technicznie artystów jest pełno. Potrzeba czegoś więcej, niż tylko ładnego rysunku, żeby przemówić do drugiego człowieka. Niezbędny wręcz jest pomysł, który pozwoli uzyskać piorunujący efekt, a tym Pongo nie może się pochwalić. Zresztą, co to za pseudonim? Kojarzy mi się z bohaterem kreskówek dla dzieci, a nie wybitnym młodym talentem. Przez tego malarza z Bożej łaski nie przygotowałam się do wywiadu z Joasią, a ten temat to przecież moja szansa. Po ostatnim moim reportażu o mały włos nie straciłam posady. Okazało się, że kopałam trochę za głęboko, a później chciałam opublikować efekty moich poszukiwań. Tak to już jest, kiedy w grę wchodzi reputacja kogoś „wysoko postawionego”. A przecież ten cały businessman już nie żyje, więc nie obraziłby się chyba na mnie, gdybym napisała o jego nieślubnym dziecku. Cóż, naczelny miał inne zdanie na ten temat i tym sposobem mój artykuł, co tu dużo mówić, okrojony z najciekawszych szczegółów, po prostu był kiepski.
Deszcz siąpił nieustannie. Czy już w tym roku nie będzie więcej słońca? Marzyłam o jakimś jesiennym pobycie nad morzem, ale przy takiej pogodzie chyba na marzeniach się skończy. Co ja mam zrobić z tą Joasią? Zrzucanie całej winy na Milenę i Ponga byłoby niesprawiedliwe. Tak naprawdę nie przygotowałabym się na dzisiejsza rozmowę, bez względu na moją obecność na wernisażu. Po prostu nie mam żadnym wiarygodnych informacji. Czytałam kilka wywiadów z Joasią i studium jej stanu psychicznego, jednak tamte reportaże odbiegały od mojej wizji. Chciałam naprawdę dociec, co się wydarzyło przez te dwa tajemnicze tygodnie z życia tej dziewczyny. Czuję, że ona nie kłamie. Na obłąkaną też nie wygląda, jest po prostu na skraju załamania nerwowego. Pewnie znów za tą sprawą kryją się jakieś grube ryby i całą moja pracę trafi szlag, ale to nic.
Zastanawiałam się, kto mógłby pomóc mi w dojściu do jakiegoś rzetelnego źródła i informacji i od razu przyszedł mi do głowy Andrzej. Tak, Andrzej będzie idealnym kandydatem na kozła ofiarnego.
Piesza wyprawa do domu Andrzeja zakrawała o samobójstwo, więc na najbliższym postoju wsiadłam do taksówki i kazałam zawieść się na Plac Pocztowy. Andrzej oczywiście siedział w domu, a dokładnie w kuchni i pił. To ostatnie spostrzeżenie nie było dla mnie takie oczywiste, a nawet powiedziałabym, że bardzo mnie zaszokowało.
- Wydawało mi się, że jesteś abstynentem – powiedziałam, zdejmując płaszcz. – Jeśli pytasz, jak się tu dostałam, to oświadczam ci, że drzwi zostawiłeś otwarte – powiedziałam, chociaż i tak miałam klucze do jego mieszkania.
- Czy to ma jakieś znaczenie – powiedział, pociągając kolejny łyk drinka.
- Stało się coś? – zapytałam już na dobre zaniepokojona.
- Wylali mnie – rzucił, po czym wstał i podszedł do mnie z pełna szklanką. – Masz, też sobie wypij za moją porażkę.
Wiedziałam, co to dla niego oznaczało. Nie chodziło bynajmniej o pieniądze, bo Andrzej od zawsze był „dobrze sytuowany”. Szczególnie od czasu, gdy umarł jego ojciec i dostał ogromny spadek. Jednak praca to była pewna forma udowodnienia światu, że potrafi coś więcej, niż tylko wydawać pieniądze, których nie zarobił. Poza tym Andrzej był wspaniałym reporterem.
- Jak to „wylali”? – zapytałam głupio, bo po raz drugi tego dnia nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Najnormalniej w świecie dostałem wypowiedzenie, co prawda trzymiesięczne, ale nie miałem zamiaru się poniżać, więc odszedłem od razu.
Był w strasznym stanie. Wyglądał dzisiaj jeszcze bardziej szaro niż zazwyczaj. Andrzej był typem człowieka, który całe życie wygląda nijako, choćby nie wiem, jak dobrze był ubrany i nosił najmodniejszą fryzurę w sezonie. Nigdy nie wzbudzał zachwytu u płci przeciwnej, pomimo, że to naprawdę wspaniały człowiek. Jednak wiadomo – kobieca natura nakazuje szukać księcia z bajki. Musze się przyznać, że mnie ten instynkt także dotyczy. Kilka miesięcy wcześniej odrzuciłam oświadczyny Andrzeja, chociaż to intelektualnie atrakcyjny człowiek, a w dodatku sytuowany... Odmówiłam mu, bo wiedziałam, że nigdy nie zakocham się w jego powierzchowności. Nie mogę powiedzieć, żeby był brzydki czy odrażający. Ma zadbane ciało, odpowiednio umięśnione, jest wysoki i umie się odpowiednio ubrać... Jednak ta jego nijakość przebija się przez wszystkie misterne osłonki i patrząc na niego zastanawiasz się tylko, czy życie tak bardzo go męczy, czy po prostu jest nudziarzem. Ja też spędziłam trochę czasu nad rozpracowaniem Andrzeja i doprowadziło mnie to do dwóch wniosków. Po pierwsze, to nieszczęśliwy człowiek, który wymaga od siebie trzy razy więcej, niż powinien, więc po części nijaki wygląd zawdzięcza zmęczeniu. Po drugie zaś, Andrzej nie może spełnić się życiowo, co sprawia, że jest wiecznie przygaszony. Wydaje mu się, że powinien każdego dnia udowadniać swoją wartość.
- Nie zadręczaj się, tylko opowiedz mi wszystko, dobrze? – wreszcie odzyskałam pewność siebie.
Położyłam mu rękę na ramieniu i wpatrywałam się wyczekującym spojrzeniem. Wiedziałam, że tego mu teraz trzeba. Kogoś, kto wysłucha jego żalów i pozwoli znów uwierzyć w siebie.
- Ostrowski wezwał mnie do siebie pod pretekstem korekty artykułu, po czym w kilku krótkich i zwięzłych zdaniach powiedział, że się wypalam, straciłem polot i on nie może mnie dłużej zatrudniać. Oczywiście da mi trzymiesięczne wypowiedzenie, żebym mógł poszukać sobie innej posady i takie tam.
- Przecież jesteś jednym z najlepszych dziennikarzy, jakiego znam. Nie mogę w to uwierzyć! – oburzyłam się nie na żarty.
- Cały dzień zastanawiałem się, co takiego mogłem zrobić źle. Co prawda wyciągnąłem ten stary temat o Anielicy, pamiętasz?
Skinęłam twierdząco głową. To był gorący temat kilka miesięcy temu i Andrzej był wściekły, że Ostrowski przyznał go swojemu pupilkowi, który napisał suchy felieton i na tym się skończyło.
- Czułem, że tam jest jeszcze wiele do zrobienia i zacząłem już na dobre szperać... Może to nie był najlepszy temat, może rzeczywiście palnąłem głupstwo, ale czy to wystarczający powód do... – urwał i opróżnił zawartość swojej szklanki.
- Czemu do mnie nie zadzwoniłeś – zapytałam, ale prawie natychmiast zdałam sobie sprawę, że i tak nie odebrałabym telefonu, bo przecież byłam u Joasi.
- Przecież miałaś wywiad. Tak a propos, jak poszło? – zapytał przyjaźnie.
Widziałam, że przyszło mu to z ogromnym trudem, więc postanowiłam to docenić.
- Nijak. Nie mogłam w ogóle skupić się na rozmowie. Ona jest taka przestraszona, że nie wiadomo w ogóle, o co ją pytać. Zresztą, nie mam żadnego źródła, z którego mogłabym czerpać informacje. Czuję, że to kolejny temat – samobójstwo. Mnie chyba też niedługo zwolnią i będziemy razem kontemplować los wygnańców.
- Jeśli chcesz, mogę poszperać tu i ówdzie. I tak nie mam nic lepszego do roboty – powiedział ponuro, ale widziałam, że powoli wraca mu humor.
- Będę ci bardzo wdzięczna. A teraz chodź, nie pozwolę, żebyś zadręczał się tym do końca życia.
Siedziałam u Andrzeja prawie do północy. Rozmawialiśmy o głupotach i wypiliśmy całą butelkę whisky, którą kupił sobie na pocieszenie. Tak jak przypuszczałam, Andrzej, nie wprawiony w spożywaniu napojów wyskokowych, szybko miał dość i położył się spać. Miałam nadzieję, że taka ilość procentów wystarczy, żeby mógł spokojnie przespać całą noc.
Wróciłam do domu taksówką i zabrałam się do przeszukiwania stron internetowych, które polecił mi Andrzej. Pomimo stanu lekkiego upojenia alkoholowego miałam bardzo jasny umysł. Ten wieczór krył w sobie jeszcze wiele niespodzianek. Już na pierwszej stronie zobaczyłam zdjęcie, na którym sam Ostrowski przytulał ciemnowłosą dziewczynę. Pod spodem widniał podpis „Redaktor naczelny „Innymi słowy” z radością przyjął wiadomość o odnalezieniu swojej siostrzenicy”. Siostrzenicy? Przecież to Anielica! Natychmiast wysłałam wiadomość do Andrzeja. Co prawda, pewnie zobaczy to dopiero rano, ale nie mogłam czekać.
Rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Niezupełnie przytomna wstałam, żeby otworzyć i miałam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego. Za drzwiami zobaczyłam znajomą twarz i drobną posturę Sylwii. W lekkim szoku, zamiast zaprosić ją do środka, zapytałam bezczelnie
- Co ty tu robisz?
Sylwia uśmiechnęła się blado i poprosiła, żebym najpierw ją wpuściła, a potem zadawałam pytania.
- Chyba nie będziemy rozmawiać na korytarzu – powiedziała łagodnie.
Potulnie odsunęłam się i pozwoliłam jej wejść. Zamykając drzwi zastanawiałam się, skąd Sylwia wzięła się u mnie w domu, a nawet skąd wzięła się w Polsce?
- Rozgość się, za chwilę przyniosę ci coś, jakąś kawę, czy coś takiego. Tylko najpierw doprowadzę się do porządku.
Sylwia skinęła głową na znak, że się zgadza i spokojnie usiadła na kanapie. Natychmiast pobiegłam do łazienki, wzięłam błyskawiczny prysznic, włożyłam na siebie to co znalazłam i zabrałam się za parzenie kawy. Kiedy wchodziłam do pokoju z filiżankami w ręku, zobaczyłam, że Sylwia czyta wywiad z Joasią zamieszczony przed kilkoma dniami w jakimś czasopiśmie. Zobaczywszy mnie, odłożyła gazetę i cierpliwie czekała, aż podam jej kawę. Następnie wsypała odrobinę cukru do filiżanki i mieszając powiedziała
- Przypuszczam, że moja wizyta jest dla ciebie niemałym szokiem. Więc oszczędźmy sobie standardowych pytań, typu „jak się masz” i przejdźmy od razu do rzeczy. Przyjechałam tylko na kilka dni, więc chciałabym wszystko jak najszybciej załatwić. Znalazłam we Francji kogoś, kto obiecał, że wyda książkę o sprawie Agaty i odpowiednio ją nagłośni. Zostawił mi wybór autora, więc postanowiłam skorzystać z okazji i poprosić cię o przysługę. Czy napiszesz tę książkę?
To pytanie zupełnie mnie zaskoczyło. Już sam fakt, że ktokolwiek podjął się wydania tej książki był dla mnie zupełnie niepojęty.
- Ja mam ją napisać? – wykrztusiłam wreszcie z siebie, ale po chwili doszłam do wniosku, że jak zwykle zadaję beznadziejne pytania.
- Ja wiem, że funduję ci niespodziankę za niespodzianką. Masz swoją posadę i jeśli nie chcesz lub nie możesz się podjąć tego, zrozumiem.
- To nie tak. Nie mogę powiedzieć, że nie chcę. Sama nie wiem.
- Przemyśl to sobie, zostanę do wtorku, więc masz jeszcze trochę czasu, żeby dać mi odpowiedź.
- Gdzie się zatrzymałaś?
- Jeszcze nigdzie. Przyjechałam prosto do ciebie i nie znalazłam sobie żadnego noclegu.
- Może zostaniesz u mnie?
- Wiedziałam, że to zaproponujesz, ale nie chcę się narzucać. To mógłby być dla ciebie nie lada kłopot – Sylwia spojrzała na mnie wyczekująco.
Doskonale wiedziałam, o czym mówi. Gdyby ktoś dowiedział się, że jest w Polsce, a dodatkowo mieszka u mnie... Lepiej o tym nie myśleć. Wiedziałam jednak, że nie może zatrzymać się w hotelu, to zbyt ryzykowne.
- Wiem, o czym myślisz, ale nie martw się, jakoś dam sobie radę – powiedziała bez przekonania.
Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł. Postanowiłam, że natychmiast go zrealizuję.
- Poczekaj chwilę, muszę gdzieś zadzwonić – powiedziałam i szybko pobiegłam do drugiego pokoju. Wybrałam numer Andrzeja i po długim oczekiwaniu wreszcie usłyszałam znajomy głos w słuchawce.
- Halo – Andrzej najwyraźniej został właśnie wyrwany ze snu.
- Cześć. Wiem, że jest wcześnie, ale mam do ciebie sprawę nie cierpiącą zwłoki. A propos, dostałeś wiadomość?
- Jaka wiadomość? Na litość boską! Dzwonisz do mnie o 7 rano w sobotę, żeby mnie spytać o jakąś wiadomość?!
- Oj, nie denerwuj się. Pytam tak przy okazji. Jak skończymy rozmawiać, to koniecznie przeczytaj, co ci wczoraj wysłałam, a pożałujesz, że nakrzyczałeś na mnie bez powodu. Ale nie o tym chciałam rozmawiać. Dzwonię, żeby cię zapytać, czy nie wyświadczysz mi pewnej przysługi.
- Zamieniam się w słuch i już się boję.
- Nie bój się, to nic strasznego. Chciałam cię prosić, żebyś przetrzymał u siebie przez kilka dni moją znajomą, która przyjechała, jakby to powiedzieć, incognito. Nikt nie może się dowiedzieć, gdzie jest.
- Czy ona ma coś wspólnego z jakąś sektą? – Andrzej był na tym punkcie bardzo przewrażliwiony.
- Na szczęście, nie. Więc jak? Mogę na ciebie liczyć?
- A mam inne wyjście? Kiedy ją przywieziesz?
- Za godzinę. Dzięki, jesteś prawdziwym przyjacielem.
- Mhm – mruknął do słuchawki, po czym się rozłączył.
Kiedy wróciłam do pokoju, Sylwia namiętnie czytała artykuł o Joasi. Tym razem nie odłożyła czasopisma, tylko zapytała mnie:
- Czy historia tej dziewczyny nie wydaje ci się znajoma? – zapytała i utkwiła we mnie badawcze spojrzenie.
Do diaska, pomyślałam, czemu nie zauważyłam tego wcześniej!? Przecież to jasne, że od razu powinnam pomyśleć o Agacie. Czemu jestem taka mało spostrzegawcza.
- Nie pomyślałaś o tym, prawda? Ja natomiast zauważyłam podobieństwo. Czy to następna ofiara? - wskazała palcem zdjęcie Joasi.
- Wczoraj z nią rozmawiałam, a przynajmniej próbowałam. Dostałam ten temat w zeszłym tygodniu, ale nadal nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Nikt nie chce udzielać mi informacji. Ta sprawa, to chyba coś więcej niż zwykłe porwanie.
- Kiedy pomyślę sobie, że jakaś inna dziewczyna miałaby przeżywać takie straszne chwile... Pamiętam ten proces, jak dziś. Wiesz, złożyłam wniosek do Trybunału Praw Człowieka, może coś wskóram i nie będziemy musiały już więcej się ukrywać...
Nie wiedziałam, czy mówiąc „my” miała na myśli siebie i Agatę, siebie i mnie, a może wszystkie naraz. W pewnym momencie poczułam, że ta książka to moja życiowa szansa i nie mogę jej przegapić. Błyskawicznie podjęłam decyzję.
- Napiszę tę książkę, jeśli nadal chcesz powierzyć ją mnie. Czuję, że sprawa tej dziewczyny i Agaty mają ze sobą coś wspólnego. Wczoraj odkryłam jeszcze jedną potencjalną ofiarę. Tak, wszystko zaczyna układać się w logiczną całość...
Sylwia patrzyła na mnie i najwyraźniej roztrząsała coś przez chwilę.
- Co z twoją posadą? – odezwała się wreszcie. Najwyraźniej obawiała się, że może mi zaszkodzić.
- Sądzę, że i tak nie mieli zamiaru długo mnie tam trzymać. Specjalnie dali mi ten temat, żeby mieć pretekst. W redakcji dzieją się naprawdę dziwne rzeczy. Wczoraj zwolnili najlepszego reportera, oprócz tego mój szef ma chyba coś wspólnego z pewną kontrowersyjną sprawą. Wiem, że w ogóle niczego nie rozumiesz, ale nie martw się, Andrzej wszystko ci wyjaśni i dotrzyma towarzystwa.
- Andrzej? – zapytała naprawdę zaskoczona.
- Tak, będziesz mogła zatrzymać się u niego, jeśli zechcesz. Andrzej to mój dawny wielbiciel, a obecnie najlepszy przyjaciel. Jest jedynym człowiekiem, któremu naprawdę mogę ufać. Poza tym, to on właśnie stracił wczoraj posadę i przyda mu się towarzystwo. Nie musisz od razu podejmować decyzji. Umówiłam się z nim, że za pół godziny przyjedziemy. Poznasz go i wtedy dopiero zgodzisz się lub nie. Może być?
- Może być – Sylwia uśmiechnęła się promiennie.
- Zatem się zbieraj. W razie czego, weź od razu ze sobą swoje rzeczy, bo sądzę, że już tu nie wrócisz – mrugnęłam do niej znacząco.
Pojechałyśmy do Andrzeja moim samochodem. Co prawda, istniało ciągłe niebezpieczeństwo, że rozkraczy się w połowie drogi, ale nie było innego wyjścia.
- Nie możemy ryzykować jazdy taryfą. Tutaj nawet ściany mają uszy, a co dopiero taksówkarze – tłumaczyłam Sylwii prowadząc samochód.
- Jak miewa się Agata? – przypomniałam sobie, że nawet o to nie zapytałam.
- Nieźle. Nie chce zapeszyć, ale chyba z tego wychodzi. Nie ma już stałego terapeuty, ostatnio nawet zapytała mnie, czy może zapisać się na zajęcia plastyczne. Mam nadzieję, że najgorsze już za nami.
Patrzyłam na Sylwię i jak zawsze byłam pod wrażeniem siły charakteru, drzemiącej w tej małej postaci. Wiedziałam, że ma za sobą niemałą przeprawę. Pamiętam, w jakim stanie była Agata, kiedy pierwszy raz ją widziałam, a wcześniej było jeszcze gorzej. Nie mam pojęcia, jak Sylwii udało się ją uleczyć.
- Pewnie myślisz, że marnuję sobie życie, a ja jeszcze nigdy wcześniej nie robiłam niczego bardziej sensownego. Czuje, że Agata pomogła mi spojrzeć na świat zupełnie inaczej. Zmądrzałam. Już teraz wiem, jak oceniać ludzi. Nigdy już nie dam się nabrać. Ludzie potrafią wspaniale udawać kogoś innego, wiesz? O Agacie przynamniej jedno wiem na pewno – jest prawdziwa. Jest w moim życiu od prawie dwóch lat, a wydaje mi się, że znamy się wieki. Powierzchowność jest bardzo złudna.
Mówiła o Zbyszku. Wiedziałam, że on nadal jest obecny w jej myślach. Jednak mówiła o nim bez emocji, jakby był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. „Chyba się otrząsnęła”, pomyślałam ze szczerą nadzieją, że tak jest naprawdę.
- Jesteśmy już na miejscu – powiedziałam, parkując na Placu Pocztowym.
- Czy Andrzej jest dobrym człowiekiem? – zapytała zupełnie znienacka.
- Myślę, że nawet bardzo dobrym, tylko trochę nieszczęśliwym. Chodź, już na nas czeka.
Rzeczywiście Andrzej stał przed wejściem do nowoczesnej kamienicy, w której mieszkał. Kiedy Sylwia wyciągnęła do niego rękę, szarmancko ją pocałował.
- Zapraszam do środka. Uprzedzam tylko, że schody prowadzące do mojego mieszkania są bardzo niefunkcjonalne – powiedział przyjaźnie, po czym mrugnął do mnie znacząco. Wiedziałam, że chodzi mu o ten wieczór, kiedy oświadczył mi się, a ja niewiele myśląc zabrałam swoje rzeczy i wybiegłam zagniewana z jego mieszkania. Czułam się oszukana, zwabiona w pułapkę, z której nie można zręcznie się wydostać. Pędząc na oślep zapomniałam o tych schodach... Co prawda kamienica jest prawie zupełnie nowa, ale wystrojem przypomina budowlę sprzed lat. Projektant zadbał też o odpowiednie schody, piękne, a jednocześnie bardzo strome. Przypomniałam sobie, jak bardzo boli upadek z takich schodów i poczułam dreszcze na całym ciele.
- Miałam okazję spaść z tych schodów, więc naprawdę radzę uważać –uprzedziłam Sylwię.
- Na szczęście poręcze wyglądają na masywne – powiedziała Sylwia. – Ten, kto projektował ten budynek, miał jednak resztkę zdrowego rozsądku.
- Mam nadzieję, że spodoba ci się moja skromna norka – Andrzej otworzył na oścież drzwi swojego mieszkania. – Jest to co prawda kawalerska nora, więc na pewno będziesz miała sporo zastrzeżeń, ale jeśli zechcesz zaaranżować sobie przestrzeń według własnego pomysłu, nie będę miał nic przeciwko – uśmiechnął się promiennie.
Sylwia nie odezwała się, ale uśmiech odwzajemniła. Poczułam, że zawiązuje się między nimi jakaś nić porozumienia. Byłam pewna... Tak, Andrzej był najwyraźniej zauroczony swoją nową sublokatorką i to ze wzajemnością. Niby mnie to nie obchodziło, w końcu nigdy nie byłam nim zainteresowana jako mężczyzną, przyjacielskie kontakty zaspokajały moje potrzeby emocjonalne związane z obecnością Andrzeja. Jednak miło było mieć wiecznego wielbiciela... Jak każda kobieta lubiłam czuć się adorowana, tym bardziej, że z powodu takiego, a nie innego trybu życia nie mogłam liczyć na nadmiar mężczyzn zainteresowanych moją osobą. W tamtym momencie zazdrościłam Sylwii, że potrafi robić ogromne wrażenie, nawet na pozornie nieczułym na uroki kobiet Andrzeju. Po chwili skarciłam sama siebie. Nie wiesz, czego chcesz. Najpierw odrzucasz faceta, bo wydaje ci się zupełnie nieciekawy fizycznie, a kiedy widzisz, jak rozkwita w obecności innej kobiety, zastanawiasz się, czy nie popełniłaś życiowego błędu. Tak, tego nie można było pominąć. Andrzej przestał być beznadziejnym Andrzejem, a stał się przystojnym i atrakcyjnym Andrzejem! Zastanawiające. Skąd wzięła się ta nagła odmiana? Jeszcze wczoraj był zupełnie załamany, a teraz tryska energią i humorem. Chyba po prostu spotkał wreszcie kobietę, która jako jedyna nie uznała go za beznadziejnego na samym wstępie, nie zwróciła uwagi na pospolitość urody Andrzeja ani cienie pod oczami po ciężkiej nocy.
Podczas, gdy ja rozmyślałam nad swoją dolą porzuconej przez adoratora, Sylwia i Andrzej rozmawiali w najlepsze o urokach Paryża, porównywali wrażenia z diabelskiego młyna w Wiedniu... Cóż, ja na pewno nie widziałam nawet połowy tego, co oni. Andrzej jeszcze w młodości zwiedził pół świata, w końcu jego rodzice mieli forsy w bród. Z kolei Sylwia ostatni rok spędziła za granicą, zmieniając co i rusz miejsce zamieszkania, podróżując z kraju do kraju. Tylko, że jej sytuacja tylko powierzchownie wydawała się taka wspaniała czy beztroska. Tak naprawdę ukrywały się z Agatą przez cały ten czas i wcale nie zazdroszczę im podróży w takiej atmosferze! Chcąc nie chcąc musiałam wrócić do rzeczywistości.
- Zajmijmy się sprawą zakwaterowania Sylwii, a później będziecie mieli dużo czasu na przyjacielskie pogawędki. Myślę, że sami dogadacie się co do szczegółów, ja tylko chciałam coś zasugerować. Wszystkie rozmowy powinniście prowadzić w studiu.
W tym momencie zapadła niezręczna cisza. Czułam, że nastrój spotkania towarzyskiego ulotnił się bezpowrotnie.
- Wiem, że wolelibyście o tym nie rozmawiać, ale naprawdę musimy. Przykro mi, że to ja muszę przypominać wam o tych nieprzyjemnych sprawach. Jednak taka zapobiegliwość jest konieczna. Może przejdziemy do studia, a tam będziemy kontynuować dyskusję? – spojrzałam na nich wyczekująco.
- Masz rację – powiedział Andrzej. – Myślę, że od razu powinniśmy zmienić pomieszczenie.
Andrzej wstał, a my posłusznie poszłyśmy w jego ślady. Kiedy już bezpiecznie usadowiłyśmy się na skórzanej kanapie w pokoju obok, Andrzej zamknął drzwi i przysiadł się do nas.
- Teraz możemy swobodnie rozmawiać. Mamy pewność, żę nikt nas nie usłyszy. – Andrzej spojrzał badawczo na Sylwię.
- No tak! – Odezwał się po chwili. – Pewnie zastanawiasz się, czym ten pokój różni się od poprzedniego i dlaczego nazywamy go studiem. Otóż jedną z moich pasji jest muzyka elektroniczna. Od dziecka marzyłem o domowym studiu, gdzie mógłbym do woli oddawać się dobieraniu dźwięków i składaniu ich w sensowną całość. Samo słuchanie cudzych utworów nie wystarczało mi. Jednak moi rodzice zawsze uważali, że zabawa w muzyka jest bardzo niepraktyczna. Woleli, żebym skończył jakąś szkołę, która gwarantowała mi – jak to zwykli nazywać – „normalną” pracę, dającą co miesiąc stały dochód. Niby nie zmuszali mnie do niczego, ale nigdy nie czułem poparcia z ich strony, kiedy próbowałem zająć się muzyką na poważnie. Kiedy wybrałem studia dziennikarskie, też nie byli zachwyceni moim pomysłem na życie, ale wtedy już nie brałem tego pod uwagę. Po śmierci taty wyprowadziłem się z domu, bo dostałem spory spadek, który pozwolił mi kupić sobie jakieś lokum. Za pierwszą wypłatę kupiłem trochę sprzętu i z czasem stworzyłem to miejsce – Andrzej wskazał ruchem ręki na swoje studio. – Jestem dumny z tego, że udało mi się spełnić marzenie z dzieciństwa. Mam teraz własne studio nagraniowe. To jedyne miejsce, gdzie można rozmawiać nie obawiając się, że ktoś mógłby coś podsłuchać. Studio jest odpowiednio wygłuszone.
Sylwia nie skomentowała wypowiedzi Andrzeja, jedynie pokiwała głową na znak, że przyjmuje do wiadomości wszystko, co powiedział. Przyszedł czas, żebym to ja przejęła inicjatywę.
- Skoro wprowadziłeś Sylwię w tajniki swego domowego studia, to może teraz ja wytłumaczę ci co nieco. Sylwia przyjechała tutaj incognito, nikt nie może dowiedzieć się, że jest w Polsce. Myślę, że nie będę decydowała, ile mogę ci zdradzić – tłumaczyłam Andrzejowi, po czym zwróciłam się do Sylwii – Sama zdecydujesz, czy opowiesz mu całą historię. Mogę ci zagwarantować, że Andrzej nie będzie zadawał kłopotliwych pytań. Znam go już spory kawałek czasu i ręczę za jego dyskrecję. Dobrze by było, gdybyś zgodziła się tu zostać.
Sylwia przez chwilę wyglądała, jakby roztrząsała jakiś bardzo ważny problem, po czym powiedziała tylko
- Nie widzę problemu.
- Zatem postanowione. Teraz zostawiam was samych, żebyście mogli swobodnie się dogadać. W końcu przez pewien czas będziecie na siebie skazani. Ja zajmę się pewną nie cierpiącą zwłoki sprawą. A propos, czytałeś wiadomość ode mnie?
- Czytałem i nie wiem, co mam o tym myśleć. To chyba jakaś śmierdząca sprawa. Muszę trochę powęszyć. Może jutro będę miał coś dla ciebie.
- Odezwę się jutro. Gdybyś dowiedział się czegoś wcześniej, to daj znać. Czas na mnie.
Wstałam i pomachałam im na pożegnanie. Przed wyjściem rzuciłam jeszcze:
- Tylko się nie pozabijajcie.
Spojrzeli na mnie oboje z wyrzutem.
- Przecież żartowałam. Na razie.
Jadąc samochodem do domu, zastanawiałam się, gdzie u licha mam szukać informacji. Do tej pory najlepszym źródłem byli moi informatorzy, ale przecież ta sprawa wyklucza udział osób trzecich.
- Nie mogę ryzykować interwencji osób z zewnątrz – powiedziałam do siebie. – Nikt nie może wiedzieć, że zajmuję się tą sprawą.
Już w domu natychmiast przejrzałam stronę, na której dzień wcześniej zobaczyłam zdjęcie Ostrowskiego i jego siostrzenicy. Przejrzałam cały artykuł, ale nie znalazłam niczego, co mogłoby naprowadzić mnie na jakiś konkretny trop. Można było wywnioskować, że Anielica jest niezrównoważona. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ukrywałby się ponad miesiąc na odludziu, głodując i czekając nie wiadomo na co.
- Może myślała, że jej manna z nieba spadnie - zaśmiałam się z własnej ironii. – Zaraz, zaraz. Spędziła 40 dni na odludnej plaży. Jak ona się nazywała? – Przestudiowałam artykuł jeszcze raz. – „Pustynia”. Też coś! Beznadziejna nazwa. 40 dni na „Pustyni”. To mi się z czymś kojarzy.
Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć coś, co tkwiło gdzieś głęboko w mojej psychice, ale nic z tego. Potrząsnęłam głową i mimowolnie spojrzałam na półkę z książkami. Biblia... 40 dni na pustyni Szatan kusił Jezusa.
- Nie, chyba zaczynam bredzić – powiedziałam do siebie. – Powinnam położyć się spać, bo i tak niczego sensownego nie wymyślę. Jest co prawda dopiero południe, ale muszę mieć jutro jasny umysł.
Nie miałam siły i nastroju, żeby się kąpać i przebierać, więc wskoczyłam do nie zaścielonego łóżka. Zasnęłam niemal natychmiast.