przez Bromba So, 20.09.2008 16:09
Dzień dobry. Mam już wolne i pętam się po Gdyni, a obejrzane historie przepływają mi przez głowę. Oczy mnie trochę bolą i kręgosłup, czyli przyłożyłam się. Obejrzałam w sumie 16 filmów, z czego jeden poza konkursowy. Znów tylko ten pozakonkursowy wlał mi się w duszę, tym razem to PO-LIN, pełnometrażowy dokument. W międzywojniu polscy Żydzi, którzy dorobili się w Stanach, przyjeżdżali w odwiedziny do rodzin w Polsce. Niektórzy z nich mieli kamery. Powstała fundacja, która zbiera nakręcone wtedy, bezdźwiękowe materiały i odszukuje ludzi, którzy pamiętają te czasy. Powstał zapis archiwalnych materiałów opatrzony komentarzem świadków ówczesnych dni. NIESAMOWITE. A wcześniej zbłądziłam na wystawę plakatów filmów z udziałem Poli Negri. Albercia w poprzednim życiu była sławnOM aktorkOM! Mam katalog, spróbuję zrobić jakieś zdjęcia.
Co do festiwalu, to muszę pamiętać – należy pomarudzić gdzieś w połowie, bo to działa jak zaklęcie i potem coś dobrego po prostu musi się zdarzyć. Na początku wyjaśniam kino tak zwane artystyczne, do których zaliczam 0-1-0 Łazarkiewicza (Marysia Seweryn z córką jest jakieś 7 minut), Cztery noce z Anną Skolimowskiego, Rysa Rosy czy 33 sceny z życia Szumowskiej, to nie jest moje kino. Za to recenzje ma porywające. 33 sceny zdobyły nagrodę dziennikarzy, a najdłuższe oklaski miała Senność. Nagrodę za najwyższy wynik kinowy tego roku zgarniają Lejdis. Mnie najbardziej podobały się Boisko bezdomnych, Senność, Mała Moskwa i Bracia Karamazow. Są to filmy o czymś, zmierzające ku czemuś. Nic nie poradzę, nie lubię filmów, podczas których zaczynam się bać, że mogą sie nigdy nie skończyć. Ale de gustibus non est disputandum.
Festiwal ogólnie uważam za ciekawy. Proporcja między filmami współprodukowanymi przez Telewizję Polską a filmami „z miasta” powiększa się, w tym roku to było już pół na pół (albo 9 do 7, nie dam się pokroić). Lejdis współprodukował TVN, do 0-1-0 dołożył się Polsat. Zjawisko jest o tyle ciekawe, że pozwala twórcom uniezależnić się od telewizji publicznej. W końcu mamy coś na kształt konkurencji, wolnego rynku. Z drugiej jednak strony, miecz jest obosieczny – filmy, które tak powstały muszą walczyć o dystrybutora, aby ktoś mógł je obejrzeć w kinach lub znów przychodzić do telewizji, aby sprzedać prawo do emisji na zasadzie kilkuletniej licencji. I powstaje problem. Filmy są różnej jakości, różnej temperatury. 33 scenami na przykład wszyscy się zachwycają, a teraz proszę powiedzieć, w której telewizji to wyemitować. Kocham Kino, Program 2, strzelam. I od razu zakładam się, że oglądalność będzie na granicy błędu. Znów bożek oglądalności, ale przypominam moje rozumienie tego słowa – dla mnie to barometr, co interesuje widza, co chce on oglądać. Oczywiście, nie można emitować tylko komercji, którą chce oglądać widz, czyli Naród. Gdzieś musi być środek i należy dać Narodowi szansę obejrzeć też sztukę. Ale już widzę, jak procedury zakupu zatrzymują swobodne kupowanie polskich produkcji, aby je potem wyemitować w telewizji. Bo koszty kupna prawa do emisji to inna pula niż pieniądze na produkcje. I chodzi głównie o telewizję publiczną, bo dla stacji komercyjnych bożek oglądalności w bardzo nieskomplikowany sposób przekłada się na pieniądze. I do tego ma społeczne przyzwolenie. Dlatego kinowy sukces nieprzypadkowo należy do Lejdis i TVN-u. Polsatowy wkład w film Łazarkiewicza to, jak mówi sama Nina Terentiew, szlachetny wyjątek. Ale wracając do wątku głównego – obawiam się, że większość filmów pokazywanych podczas festiwalu w najlepszym wypadku przemknie gdzieś przez kina studyjne i tyle je Druhny widziały… Dlatego zastanawiam się, z czego nasza kinematografia będzie się utrzymywać. Ale na to mam za małą głowę.
Polskie filmy, ciągle moim zdaniem, są w końcu ŁADNE. Dobry sprzęt, dobre zdjęcia, wysoka jakość obrazu. Pod tym względem mamy światową jakość. Dalej już różnie. Jeden film (chyba można rzec) kostiumowy, Mała Moskwa, przypomina, że ciągle mamy do dyspozycji tylko plenery i naturalne wnętrza. Ale z drugiej strony, kawałek Polski można zobaczyć. Jeśli chodzi o tematy, to zrobiłam sobie tabelkę i wyszło mi, że królują dramaty obyczajowe lub czyste filmy obyczajowe. Dwie komedie (choć dość umowne, czystej komedii jak na lekarstwo; Zanussiego nie liczę, bo to niewiadomoco), żadnych horrorów, sensacji, kryminałów. Z gatunków wyłamuje się Jeszcze nie wieczór o aktorach w Skolimowie i Bracia Karamazow – czeski teatr najwyższej próby w kinie. Poza Rysą już nie rozliczamy się z komunizmem (uff..). Prawie nie tykamy polityki. Prawie nic o Śląsku (Drzazgi najbardziej, ale akcja może być wszędzie). Miasto, wieś, zagranica, bogaci, biedni, środek. W centrum zainteresowania człowiek. Zagubiony i doświadczany jednakowoż. Jak film jest optymistyczny (Boisko bezdomnych, Droga do raju), to zaraz zarzuca mu się naiwność. Miłość w tym roku trudna i nie wiem, czy najważniejsza. Częstsza wszelkiego rodzaju samotność. Poza tym pijemy W KAŻDYM filmie, sporo palimy (33 sceny chyba przodują), prawie nie używamy narkotyków. Czasem jesteśmy religijni, ale już sporadycznie wierzący, choć to nas skrycie boli, a może nawet przeraża…
Osobny temat to aktorzy. Tu też moim zdaniem jest nieźle. Żadnego Lindy ani Pazury. Nie mam wiele przeciwko, ale bywało, że grali w co trzecim filmie. A teraz przekrój jest duży i naprawdę trudno by mi było wskazać największą kreację. Jankowska, Nowicki, Janowska, młody Stuhr, Dorociński – jest na co popatrzeć. A jak się zastanowię, to najczęściej na ekranie pokazywał się, niespodzianka, Rafał Maćkowiak. I to w różnych kombinacjach – jako były ksiądz, początkujący lekarz, prawnik.
I już naprawdę na koniec (na szczęście tego nikt nie czyta) szczerze polecam Senność. Szkoda, że reżyserzy nie piszą małych książeczek, dołączanych do biletów, o tym, skąd mieli pomysł, z kim go realizowali, co wypadło z filmu, co zostało itp. Magdalena Piekorz mnie przekonuje, że włożyła w film serce i duszę, że o coś jej chodzi, że scenarzysta, operator, aktorzy nie są kompromisem czy ukłonem w stronę publiczności (a przynjamniej tak wyglada). Pójdę sobie na to jeszcze raz, żeby posłuchać muzyki, innej do każdego z trzech tematów, popatrzeć na wnętrza dopasowane do bohaterów, popatrzeć, jak to wszystko łączy się w integralną całość, zobaczy co zostało w książce (najpierw powstał scenariusz, potem książka, taka ciekawostka, z reguły jest odwrotnie). Zapytać się, czy życie nie przemyka mi sennie przez palce, takie tam…
Właśnie widzę, że nie o wszystkich filmach wspomniałam. Cóż, szkoda mi czasu. Widz to ma jednak władzę...
No, to idę. Pozdrawiam egzaltowanie. Filmowa Bronka.