Rozmawiał(a): Monika Marach, 16 lutego 2009
Andrzej Wajda specjalnie dla Stopklatki opowiada o "Tataraku" i spotkaniu z Krystyną Jandą
Andrzej Wajda za "Tatarak" otrzymał na festiwalu w Berlinie nagrodę im. Alfreda Bauera za innowacyjność. Ten film poruszył wielu widzów a kreacja Krystyny Jandy przyjęta została z wielkim uznaniem. Jeszcze w Berlinie rozmawialiśmy z Andrzejem Wajdą o jego filmie i spotkaniu z wielką polską aktorką.
Monika Marach: O ekranizacji "Tataraku" marzył pan od wielu lat. Czy można nazwać ten film pana "projektem marzeń"?
Andrzej Wajda: Przez 54 lata w zawodzie marzyłem o różnych filmach. O tych, które nakręciłem, i takich których nie udało mi się zrealizować. "Tatarak" dojrzewał we mnie jednak coraz bardziej z myślą o tym, że jest w nim rola dla Krystyny Jandy. Bardzo chciałem się z nią pracować, bo wydawało mi się, że jest dobry moment żebyśmy się spotkali, a ona ma coś do powiedzenia na ekranie. Rzecz, którą być może mnie opowie prędzej niż komukolwiek innemu. Nie mówię tylko o zwierzeniu, które towarzyszy "Tatarakowi", ale także o ekranizacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, w którym wciela się w kobietę dojrzałą, którą spotkało coś, co jest dla niej niespodzianką; jest jednocześnie największą radością, a także zapowiada wielką tragedię. Nie ma zbyt wiele postaci kobiecych w polskiej literaturze, która biegnie za czymś innym, więc wszystko w czym pojawiają się interesujące kobiety należy pilnie obserwować. "Tatarak" jest właśnie takim tekstem. Jest jednak dość krótki, a ja nie chciałem robić filmu dla telewizji, bo uważam, że jest to marnowanie wysiłku. Telewizja jest nienaturalną transmisją kina. Udało nam się go jednak uzupełnić i przerobić na znacznie dłuższą historię.
A na Berlinale po raz pierwszy pokazać publiczności. Był pan na którymś z festiwalowych pokazów?
Ja tu z festiwalową publicznością zobaczyłem mój film po raz pierwszy. To było dla mnie fantastyczne przeżycie. Ta olbrzymia widownia wykazująca tyle akceptacji, czekająca przed kinem i chcąca uczestniczyć w czymś co tutaj się rodzi i rozpoczyna na festiwalu swój żywot. To dla mnie wielka radość, że mój film po raz pierwszy mógł zostać pokazany właśnie na Berlinale. Reakcje były dobre, a widzowie dali wyraz temu, że film został przez nich zauważony i w jakiś sposób ich satysfakcjonował.
Bolesne wyznanie Krystyny Jandy, która wspomina śmierć swojego męża, nie miało być jednak od początku integralną częścią filmu. Kiedy zdecydował się pan je do niego włączyć?
To się pojawiło kiedy nakręciliśmy już cały film "Tatarak" i zabieraliśmy się do realizacji drugiego elementu składowego tego filmu, do którego napisany był już projekt. To była historia aktorki opowiadająca o kreacji, którą tworzy i rzeczywistości, w której żyje. Na krótko przed rozpoczęciem prac dostałem od Krystyny kilka kartek, na których opisana była śmierć Edwarda Kłosińskiego, jej męża, a mojego przyjaciela, który jako operator zrobił ze mną bardzo ważne filmy. To co przeczytałem poruszyło mnie w najwyższym stopniu, nie mówiąc już o tym, że było to napisane przez kogoś bardzo dojrzałego, kto nie tylko daje wyraz swojemu uczuciu i bólowi, ale z całą świadomością potrafi te przeżycia opisać. Musiałem jej zadać wtedy proste pytanie: czy jest to wyznanie przeznaczone tylko dla mnie, żebym wiedział, że coś takiego miało miejsce, czy ona chce to opowiedzieć przed kamerą. Kiedy usłyszałem, że Krystyna chce to powiedzieć, zrozumiałem, że nie zrobi tego do każdej kamery. Cieszę się, że to właśnie mnie tak zaufała. Kiedy wszystko był już jasne, stanęliśmy przed problemem, jak to opowiedzieć. Uznałem, że jeśli ktoś decyduje się na taką spowiedź, to potrzebuje maksymalnej wolności. Tylko wtedy wyznanie takie będzie prawdziwe. Zaczęliśmy rozmawiać. Pytałem jak chce żeby to wyglądało. Czy chce podejść do kamery, czy chce się skryć w cieniu albo wyjść w ogóle poza kadr. Z wielką pomocą przyszedł nam wtedy mój niezawodny przyjaciel, operator Paweł Edelman, który zdecydował, że postawimy kamerę i damy jej wolność. Nie chcieliśmy gonić za jej twarzą z kamerą, która na wzór telewizji byłaby wtedy zbyt nachalna, a podetknięta pod nos próbowała pokazać prawdziwe uczucia.
To prawda. Aktorka zdaje się w ogóle nie zauważać kamery i traktuje ją jak gdyby w ogóle jej nie było.
Dyskrecja kamery sprawiła, że udało nam się osiągnąć znacznie więcej niż gdybyśmy podążali za nią ze sprzętem krok w krok. Oczywiście niosło to ze sobą pewne ryzyko, bo nigdy nie zrobiłem tak długiego ujęcia. Wierzyłem jednak w tekst, który Krystyna napisała, a ja poddałem redakcji i wybrałem z niego te fragmenty, które moim zdaniem najlepiej korespondowały z opowiadaniem Iwaszkiewicza. Krystyna nauczyła się tego na pamięć i wypowiedziała tak, że brzmi to jak wyznanie, które się rodzi na naszych oczach. Krystyna jest wprawnym i dojrzałym pisarzem. To wyznanie napisane jest wyrazistym językiem, w którym są też znaczące dialogi. Mnie dotknął szczególnie jeden. Krystyna mówi takie zdanie: "Edward powiedział - Jedźmy na wakacje, dawno przecież nie byłaś, a Andrzej przecież i tak na ciebie poczeka". Kiedy ono pada, skóra na mnie cierpnie. Na co ja mam poczekać? On już wiedział, że na jego śmierć.
Choroba Edwarda Kłosińskiego rzeczywiście przerwała przygotowania do realizacji filmu. "Tatarak" miał przecież powstać już ponad dwa lata temu.
Kiedy Krystyna przyszła do mnie wtedy i powiedziała jaka jest sytuacja, zdecydowałem się zrezygnować z realizacji. Nie powiedziałem jej oczywiście, że będę czekał aż wszystko się rozwiąże, ale ona rozumiała, że ten film będzie zrobiony tylko z nią, albo nie powstanie wcale.
Po wznowieniu realizacji prace nad scenami z monologiem Krystyny Jandy musiały wiązać się z ogromnymi emocjami. Przygotowywaliście się państwo do nich jakoś specjalnie?
W czasie prac nad tym materiałem główną rolę odegrała jedna zasadnicza kwestia. Podczas gdy reszta filmu powstała w naturalnych plenerach, do tej sceny wybudowaliśmy dekoracje. W studio cała ekipa się cofnęła, została tylko kamera i kilka niezbędnych osób. Krystyna miała więc poczucie bycia samą ze swoimi myślami i przeżyciami. Dałem jej też pełną wolność w poruszaniu się po planie. To ona położyła telefon Edwarda na podłodze, zdecydowała się na wyjście z kadru czy podejście do okna. Zostawiłem jej wolność i co jest ważne - nie fotografowałem tego drugi raz. Jeden raz mi opowiedziała i już tego nie powtarzaliśmy. Rozumiałem, że nie ma czego powtarzać, bo to co Krystyna mówi jest prawdą. Owszem nakręciliśmy więcej tego materiału, ale nie wykorzystaliśmy wszystkiego. Wybrałem to co moim zdaniem łączy się z opowieścią "Tatarak". Powstała dzięki temu spójna opowieść o śmierci, która zawsze przychodzi za wcześnie i przeciwko której się zawsze buntujemy. Edward mógł przecież zrobić jeszcze tyle filmów. Jego odejście było za szybkie, za gwałtowne.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
A ja pozdrawiam Panią serdecznie i życzę miłego dnia
Julita