Rok temu, na początku grudnia mój tato poczuł się gorzej. Przez kilka miesięcy po chemii wracały mu siły, jadł jak smok, tryskał optymizmem, włosy odrosły mu bujniej niż się spodziewał, wyglądał jak krasnolud z Władcy Pierścieni. I nagle choroba wróciła. Nie wiem, gdzie się pojawiły przerzuty, nie chciał już wracać do szpitala przed Świętami. Czy guz zaatakował drugie płuco, czy raczej wątrobę? Obserwowaliśmy to z rodzeństwem z przerażeniem. W ciągu dwóch tygodni strasznie schudł. Mój wielki tata, ogromny silny mężczyzna znikał. W miejscu silnych ramion pojawiły się skóra i kości. Każde spojrzenie na jego zmieniające się ciało rozdzierało mi serce na pół. W Wigilię życzyliśmy mu, żeby pokonał to dziadostwo, żeby się nie poddawał. Ale on nie miał siły wstać z łóżka. Staraliśmy się nie rozmawiać o chorobie. Udawaliśmy, że nie widzimy jak fale potu oblewają jego ciało, jak drgawki nie pozwalają mu zasnąć, choć był taki senny. Oglądaliśmy razem telewizję. Jak On, codziennie obowiązkowo oglądaliśmy serwisy informacyjne. W jednym z nich podano informacje, że Pan Edward Kłosiński jest w szpitalu. Popatrzyliśmy na siebie, powiedziałam mu, że cieszę się, że mógł spędzić święta w domu z nami, że żal mi Pani Jandy i jej męża, bo pobyt w szpitalu w czasie Świąt musiał ich bardzo przygnębić.. Tatuś odpowiedział tylko smutnym spojrzeniem. Myślę, że pomyśleliśmy wtedy to samo. "Wiem, co oni teraz czują". To tak jak by przez kalkę odbić nasze uczucia, strach, nasze życie" tu i teraz" ..
Krępowaliśmy go naszymi zmartwionymi spojrzeniami, szeptami w kuchni.. Chciałam zabrać go zaraz po Świętach do szpitala, uważałam, że musi dostać coś na wzmocnienie. Mój waleczny duch nie chciał się godzić z przegraną. W czwartek, dzień po świętach, przed wyjazdem do Wrocławia, jeszcze raz zapytałam się go czy pojedzie z nami. Tego dnia poczuł się lepiej, poprosił mnie, żebym ugotowała mu lekki rosół, bo choć nie mógł jeść z powodu mdłości miał ochotę na rosół, który oboje uwielbiamy. Ubrał się, poprosił mamę, żeby schowała pościel. Umówiliśmy się, że po Nowym Roku zabiorę go do szpitala. Siedział w swoim fotelu, w szarym swetrze i dżinsach. Z rozczochranymi włosami. Mój 1,5 roczny synek dał mu buziaka i uściskał go za szyję małymi rączkami. Kiedy chciałam się z nim pożegnać złapał go kaszel, dał znać ręką, że musi odkaszlnąć w chusteczkę, że nie może mnie pocałować, więc cmoknęłam go w policzek, powiedziałam, że zobaczymy się po Sylwestrze i wyjechałam.
Kilka godzin później zadzwoniła mama, że jadą do szpitala, bo tatuś nie może oddychać. Po dwóch godzinach zadzwoniła moja ciocia, płakała, powiedziała: "Tatuś umarł, nie wytrzymał.."
Pochowaliśmy go w Sylwestra. W 38 rocznicę Ślubu moich rodziców.
Kilka dni po Nowym Roku usłyszałam w Wiadomościach, że Pan Edward zmarł. Przed oczami stanął mi obraz z tamtego dnia, kiedy rozmawiałam z tatą. Tatuś był w domu, Pan Edward w szpitalu. A teraz obaj nie żyją. Rozpłakałam się. Dotarło do mnie, że taka jest właśnie śmierć. Jednego dnia jesteśmy, rozmawiamy, jemy, śpimy, a drugiego nie istniejemy.
Jutro jadę do domu rodziców. Pierwszy raz od 33 lat swojego życia spędzę te Święta bez Niego. Ten rok niczego nie zmienił. Bardzo za nim tęsknię.
Długo zastanawiałam się, czy mam prawo o tym tu pisać. Czy mam prawo komentować Pani prywatne życie.
Nie mogę jednak zapomnieć o tym, że przez chwilę obcy ludzie z innego, nieznanego świata stali mi się bliżsi niż ktokolwiek inny ...
Dla mnie te Święta nie będą wcale Wesołe. Będą rodzinne, pełne prezentów dla dzieci, dobrego jedzenia. Ale będą bez taty, bez jego pichcenia w kuchni i nadziewanego kurczaka. Bez jego drzemania w fotelu.
Bez niego.
Życzę Pani, żeby te i każde następne Święta były dla Pani jak najmniej samotne.
Kasia z Wrocławia