Pani Krystyno, pisze w zwiazku z listem do Pani. Tak, taka przyjazn istnieje, ja jej doswiadczam juz od ponad 20 lat.
Poczatek banalny. Pracowalam na koloniach letnich. W odwiedziny do higienistki przyjechal brat z kumplem (przyjaciele od przedszkola, w tej samej lawce w podstawowce i liceum, pozniej politechnika). Kumpel zostal moim mezem, a ten od siostry higienistki – przyjacielem. (Maz zreszta tez nim jest.) Po slubie, na ktorym oczywiscie byl swiadkiem, niewiele sie zmienilo w naszym stylu zycia. Przyjaciel byl takim dochodzacym domownikiem. Wpadal po zajeciach na pogaduchy, na sluchanie muzyki, cos przegryzc, a zdarzalo sie, ze i przysnal na kanapie. Pamietam, jak kiedys maz m u s i a l pojechac na ryby, a on pomagal mi przygotowac sie do egzaminu z angielskiego. I nigdy zadnych „domieszek”, naprawde. Pozniej my razem z mezem jemu swiadkowalismy, a jeszcze pozniej przyjaciel odwiozl nas na lotnisko.
Teraz jest tak: On mieszka z rodzina w NJ, gdzie odwiedzilam ich z dziecmi szesc lat temu w drodze powrotnej z Polski do Australii. Jego zone lubie, ale nie moglabym powiedziec, ze jest to moja przyjaciolka. (Mam taka w Polsce.) Zreszta ona tak samo traktuje mnie i mojego meza. Kiedy bylam u nich, wczesniej szla spac, bo „jestem zmeczona, jutro rano do pracy, a wy tu sobie pogadajcie.”
Przedwczoraj rozmawialam z nim przez telefon. Maz od czatu z nim czesto zaczyna swoja prace. A, bo jeszcze taki numer! Maz kilka lat temu pracowal w filii amerykanskiej firmy, ktora z hukiem zbankrutowala. Ktos ich tam przygarnal z tym, co zostalo, potem jeszcze ktos inny odkupil..., no w kazdym razie wyszlo tak, ze znalazl sie w tej samej firmie, co przyjaciel od przedszkola, tyle, ze on w Melbourne, a tamten w Nowym Jorku. Ta przyjazn jest nam przeznaczona. Wszystkim takiej zycze.
Pani Krystyno, serdecznie pozdrawiam z zimnego, deszczowego Melbourne. (Dwa dni temu mgla jak pierzyna. Ruch na lotnisku wstrzymany, bo widocznosc do 100m.)
Udanych, pogodnych wakacji! M.