Wydaje mi się, że nie ma bardziej stresogennego zawodu niż aktorstwo teatralne. Za każdym razem taka dawka emocji, świadomość, że nie ma dubli i nic nie można w tym momencie poprawić, musi człowieka "wykańczać". Taki powtarzający się stres, nawet jeżeli potem jest euforia, to co on z człowiekiem robi? Czy można jescze coś czuć oprócz potwornego zmęczenia? A może jest to rodzaj transu, w którym dopiero człowiek wie, że naprawdę żyje?
Jaie męki musi przeżywać opisany przez Panią aktor, którego droga dopiero się zaczyna. Trzymam za niego kciuki, za wszystkich aktorów wszystkich scen. No bo co my widzowie możemy? Jedynie kupić bilet, iśc do teatru i śmiać się, wzruszać i oklaskiwać płacząc z wdzięczności, że to wszystko było dla nas.