JANDA PRZYćMIŁA AKTORÓW POWSZECHNEGO
Sztuka improwizacji to jedno z trudniejszych zadań, jakich może podjąć się aktor. Spróbował jej zespół Teatru Powszechnego i nie wyszedł z niej obronną ręką.
Od niedawna łódzki teatr pokazuje nowy interaktywny format - "Zabawę w życie" Keitha Johnstone'a. "Zabawa " nie jest tradycyjnym spektaklem. Łączy w sobie elementy teatru i telewizyjnego talk show. Bohaterem jest tu zaproszony gość - znana gwiazda lub przypadkowy widz. Odpowiada na pytania aktora-prowadzącego, a reszta zespołu ilustruje jego słowa w improwizowanych scenach. Przebieg każdego przedstawienia jest uzależniony od śmiałości i poczucia humoru zaproszonej osoby - nie każdy umie publicznie opowiadać o nieudanych związkach, albo planować własny pogrzeb. Nie lżejsze zadanie mają aktorzy, bo nie wspiera ich żaden tekst, ani plan działania. Jedyne, co im pozostaje to własna spontaniczność i kreatywność (rozwijana w czasie warsztatów z instruktorem improwizacji, Williamem Hallem).
Gościem pierwszego - w nowym sezonie - wystawienia "Zabawy " była Krystyna Janda. Wybór, zdawałoby się znakomity, bo przecież aktorka znana jest z pasji opowiadania o własnym życiu. Ale to, co miało być atutem przedstawienia, zaczęło działać na jego niekorzyść - zespół Powszechnego nie był w stanie konkurować z charyzmą i dowcipem swojego gościa.
Janda wzięła udział w "Zabawie " jako osoba prywatna, ale faktycznie publiczność zobaczyła jej kolejną aktorską kreację. Swoje wypowiedzi artystka konstruowała jak mini-spektakle - z trafnymi pointami, dbałością o rytm i umiejętnym wyczuwaniem nastroju widza. Tym sposobem zręcznie skoncentrowała na sobie uwagę publiczności. Działania aktorów Powszechnego stały się zwyczajnie zbędne. Może byłoby inaczej, gdyby ich etiudy utrzymywały wysoki poziom artystyczny i stanowiły rodzaj luźnej wariacji na temat podany przez gościa. Aktorzy usiłowali jednak wiernie naśladować opowieści Jandy, przez co pchali się w żenujące sytuacje. Anegdotę o psie, który gryzł pijanych robotników odtwarzali biegając na czworaka i rzucając się na siebie. Zabrakło pomysłowości, polotu i poczucia humoru, a wykonawcy wyglądali na skrępowanych swoimi zadaniami. Trudno im było ukryć, jak niepewnie się w nich czują. Zdarzyło się kilka potencjalnie ciekawych koncepcji, ale burzył je brak konsekwencji i precyzji wykonania. Marek Bogucki zaproponował parodię magazynu kryminalnego "997" by pokazać, jak Janda ukradła w dzieciństwie ołówek. Nie udała się jednak karykatura Fajbusiewicza, a pomysł, by Magdalena Dratkiewicz wcielała się w ołówek, niepotrzebnie złamał wybraną konwencję. Janda starała się podążyć z pomocą kolegom po fachu i zaoferowała historię swojego porodu, "bo jest łatwa do pokazania". Wreszcie sama zaczęła odgrywać spontaniczne sceny i była w tym znacznie bardziej przekonująca.
Improwizacja jest zadaniem wymagającym, więc jeśli nie dysponuje się naturalną łatwością jego realizacji, może lepiej zrezygnować lub wybrać prostszy sposób na "Zabawę w życie".
Monika Wasilewska
Gazeta Wyborcza Łódź
27 września 2006