Pani gra przed publicznością. A publiczność, jak wiadomo, jest to bliżej nieokreślona liczebnie grupa. Stąd moje pytanie: czy byłaby Pani w stanie przedstawić coś tak brutalnie intymnego, jak "Ucho, gardło, nóż" przed jedną osobą, przed kimś obcym?
Czy przez to, jak obszerna jest publika, zależy sosób otwarcia się na granie?
Zastanawia mnie na jakiej zasadzie działa więź między aktorem a widzem... bo widz woli być chyba w tłumie, szczególnie, kiedy pokazuje mu się coś tak szczególnego... Czuje się bebzpieczniejszy.
Przynajmniej ja, choć i tak miałam wrażenie, że znajduję się tylko z Tonką...
I wracając do teatru jednego widza... (Proszę mi nie mieć za złe, że się tak dopytuję, być może nietaktownie, po prostu bardzo mnie to zaciekawiło)
Jak to jest możliwe, i czy w ogóle jest możliwe, że aktor do końca będzie aktorem, bez uszczerbku na swojej wrażliwości i bez odrobiny ekshibicjonizmu, jeśliby wykrzyczał prosto w oczy, sam na sam tak przejmujący tekst, jaki napisała pani Verdana Rudan?