"Tatarak" widziałam wczoraj. W Gazeta Cafe byłam dzisiaj. Wiem już sporo. Nie wszystko, ale to dobrze... Rok temu w styczniu straciłam dziadka. Mam 22 lata i to było pierwsze świadome przeżywanie śmierci w moim życiu. Nie rozmawialiśmy o tym w domu, bo tak już mamy...
Przychodzę do kina. Siadam sobie wygodnie. Krystyna Janda mówi, że jej maż umierał między jedną, a drugą łyżką zupy. "A mój dziadek miał drgawki końcowe, potem jeszcze wypłynęła krew" - myślę sobie. Pani Janda mówi, że pocałowała męża i poczuła, że stygnie. A mój ojciec wybiegł na szpitalny korytarz i krzyknął "tato..." Tak. Ja z Panią rozmawiałam sobie w myślach, gdy oglądałam ten film. Taka rozmowa była mi potrzebna, bo wcześniej jej nie miałam. Dziś mówiła Pani o tym, że śmierć jest tematem uniwersalnym. Jest, ale jakoś tak tego nie traktujemy na co dzień. Zamykamy ją w domach, sercach... Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak blisko dzieła sztuki. Na ten film składają się opowiadanie Iwaszkiewicza, przeżycia twórców "Tataraku" i... moje. Ten film jest moją definicją sztuki. Sztuki, która zmienia, otwiera, intryguje, wstrząsa, pobudza i skłania do refleksji. Nie trzeba tego wszystkiego rozumieć. Wystarczy kontemplować.
Dziękuję.
M.