Pani Krysiu,
szukałam wczoraj w nocy "Szczęśliwych dni" (dla odmiany) z Mają Komorowską,
czy nie ma może spektakli wyjazdowych bo zawsze jak grają w Dramatycznym to ja nie mogę
a to mam gości zapowiedzianych od pół roku
a to jestem tego wieczora w szpitalu
a to muszę wyjechać w sprawach nie cierpiących zwłoki
to pomyślałam, że sobie może pojadę na krótką wieczorną wycieczkę do Gdańska albo Krakowa albo gdzieś
ale oczywiście nie ma...
a 28go kiedy grają w Warszwie to mam... kupiony bilet do POLONII
i nie zamierzam go zwracać
no i mam gości w planie po tej POLONII
za to znalazłam w tym poszukiwaniu recenzję Pani "Szczęśliwych dni"
której nie czytałam na stronie POLONII
Nawet taka niczego sobie recenzja
Szczęśliwe dni w Teatrze Rozrywki
Chorzów, dn. 13 marca 2007
Do Teatru Rozrywki znowu zawitał warszawski Teatr "Polonia" z kolejnym spektaklem. Tym razem "Szczęśliwymi dniami" Samuela Becketta (przygotowanego w ramach obchodów Roku Beckettowskiego w Polsce).
"Szczęśliwe dni" to opowieść o dwojgu ludzi - unieruchomionej kobiecie imieniem Winnie (około pięćdziesiątki, "w miarę możliwości blondynka, pulchna, ręce i ramiona obnażone, mocno wydekoltowana, obfity biust, naszyjnik z pereł"[1]) i mężczyzny (jej męża?) Williego - starszego o około 10 lat. U Becketta kobieta jest zasypana w ziemi, jednak reżyser - Piotr Cieplak - zrezygnował z tego - jego Winnie jest jedynie otulona burym kocem i widzowie mają prawo przypuszczać, że jest sparaliżowana. Odstępstw od abstrakcyjnego i "absurdalnego" kontekstu, w jakim pojawiają się bohaterowie, w kierunku oszczędnego realizmu, było więcej - by wymienić tylko szarą ścianę zamiast czystego nieba nad horyzontem w tle; i Williego chowającego się za drzwi domu (po prawej stronie sceny), a nie do jamy. Odstępstwa te służą sztuce. Być może Beckett miał się czego bać, biorąc pod uwagę inscenizacje ze swoich czasów. Ale dzisiaj jego dość trudny tekst, przyprawiony "kupą ziemi" Winnie i jamą Williego byłby zupełnie niezrozumiały dla widzów, z wyjątkiem nielicznych miłośników teatru współczesnego. Tymczasem tekst wart jest przypomnienia.
A wart jest dla piękna portretów bohaterów. Unieruchomiona Winnie nadrabia brak ruchu aktywnością swojego języka. Bo to przeważnie ona mówi, podczas gdy Willie jedynie czyta ogłoszenia w gazecie i odpowiada (zwykle pojedynczymi słowami) Winnie. Zresztą także Willie jest człowiekiem dalekim od młodzieńczej rześkości, zredukowanym niejako do prostych odruchów i słów (ale i to z wyjątkami). Winni zaś mówi wiele, nie tyle by uniknąć nudy, ale głównie po to, by będąc wyizolowaną z przyczyn obiektywnych, odnaleźć bliskość drugiego człowieka - tym zaś może być jedynie Willie. Zresztą "po kobiecemu" Winnie pragnie się podobać, być adorowaną, słuchać komplementów. Jest jednak świadoma swojego stanu. Cierpi i wyładowuje się drażniąc Williego, którego bliskości pragnie, i którego chyba szczerze kocha. A do tego jeszcze ograniczenie kontaktów ze światem odbija się na jej pamięci i coraz słabszej świadomości świata. Świetnym przykładem jest sprawa szczoteczki do zębów, na której Winnie czyta:
Absolutnie niezawodna... (Willie przestaje się wachlować) czysta... żywa... (Pauza. Wilie znów zaczyna się wachlować) szczeć... (Willie przestaje się wachlować, pauza) wieprzowa. (Pauza. Winnie kładzie szczoteczkę i szkło na ziemi, gazeta znika, Winnie zdejmuje okulary, kładzie je na ziemi, patrzy przed siebie) Szczeć wieprzowa. (Pauza) [...tu pochwała dnia i odkrywania nowych cudownych rzeczy na świecie; oraz wątek z pocztówką...] Szczeć wieprzowa. (Zakłopotanie na twarzy) Co to właściwie jest wieprz? (Pauza. Jw.) Maciora, to wiem, oczywiście, ale wieprz... (Zakłopotanie na twarzy znika) A zresztą jakie to ma znaczenie? [... w końcówce I aktu ciąg dalszy....] Willie, błagam cię, co to jest wieprz?
Pauza
Willie: Wytrzebiony samiec świni. (Szczęście na twarzy Winnie) Tuczony na ubój. [...]
I tak toczą się "Szczęśliwe dni" - pozostawiłem nie tylko lukę w pamięci Winnie, ale i styl didaskaliów Becketta, bardzo precyzyjnych. Luki w pamięci Winnie są zresztą ciekawsze - ale to uzmysłowiło mi dopiero zerkniecie po spektaklu do przypisów Antoniego Libery. Okazuje się, że te zapomnienia poetyckie Winnie - jak "Jak to tam ślicznie jest powiedziane?... coś tam szalonym swym śmiechem... Aż coś tam i coś tam wśród strasznej niedoli... wybuchnie szalonym śmiechem." - są nie tylko "zapomnieniami", ale i aluzjami do angielskiej poezji - tu Winnie zapomina (z wiersza Thomasa Graya) słów "i obłęd ponury". Ale polski widz nie ma większych szans na wyłapanie żartów autora tak głęboko zakopanych w kulturze angielskiej.
To połączenie unieruchomionego ciała Winnie i unieruchomionego ducha Williego, przy tym pary się kochającej, ale jednocześnie nieznośnej jest jednocześnie dziwne, wyraziste, ale i życiowe. Wydaje się, że dzięki temu ich relację łatwo oderwać od drugorzędnych szczegółów (które jak najbardziej występują) i dostrzec trudną miłość i kłopot ze znalezieniem siebie i swego istnienia w świecie. Bo oni istnieją dla siebie, choć tak niewiele dla siebie mogą dla siebie uczynić. A Winnie, przy całej swej nudzie cieszy się dniem (to ona powtarza tytułowe: "szczęśliwy dzień") - co podkreśla zarówno jej ducha który nie chce dać się unieruchomić, jak i nędzę jej egzystencji.
Pierwszy akt (dużo dłuższy - może godzinny, podczas gdy drugi trwa około pół godziny) jest przy tym wcale zabawny - dramat Becketta okazuje się dowcipny (nawet nie licząc aluzji do angielskiej literatury). Z aktem drugim jest gorzej. Nie dość, że jest bardziej serio, to Beckett stara się przedstawić swoisty strumień świadomości Winnie, wspominającej narodziny i dzieciństwo (sic!). To nie wypadało za dobrze i grająca Winnie Krystyna Janda ratowała się mechanicznym odklepywaniem tekstu, tak jakby chciała nie tyle maskować, co podkreślić sztuczność i zasugerować rozpaczliwość tego monologu, jako wyraz jej wewnętrznej rozpaczy.
Aktorom należą się zresztą duże brawa. Zwłaszcza dla grającego Williego Jerzego Treli. Gdy zerkałem do książki (po spektaklu) nie mogłem wyjść z podziwu, że z niczego właściwie, można stworzyć wzruszającą rolę. Na dokładkę Jerzy Trela popisał się przyjemnym zaśpiewaniem: "Usta milczą, dusza śpiewa...".
Krystyna Janda (Winnie) jest tak ściśle prowadzona przez polecenia samego Becketta (nawet jeśli korygowane przez Piotra Cieplaka), że mniej znajduję tu indywidualności i własnej interpretacji aktorki. Choć w scenie zaśmiewaniem się z dowcipu Williego ("Porubstwo") oboje tworzą znakomity i przezabawny teatr, nie wychodząc ze swoich ról.
Reżysera już chwaliłem - do reżyserowania niby jest niewiele, ale zmiany w porównaniu do wskazań Samuela Becketta były bardzo trafne i sztuce służące. Pochwały należą się także Andrzejowi Witkowskiemu za scenografię.
I duże brawa dla Edwarda Kłosińskiego za światło, bo światło, raz poranne, to znowu wieczorne, czy południowe, było trzecim (nawet jeśli obdarzonym wyjątkowo małą rolą) aktorem w sztuce, komentującym i uzupełniającym rolę Winnie.
Wykorzystano tłumaczenie Antoniego Libery (także przeze mnie cytowane), być może z pewnymi skrótami (czyżby nieco przycięta końcówka?) i chyba z nieco zbrutalizowanym językiem[2] - od 1988 roku, potoczna polszczyzna uległa jednak pewnym zmianom, co realizatorzy uwzględnili.
Cały spektakl spotkał się z intensywnymi brawami, choć chyba średnią uwagą... Najlepszą miarą uwagi nie są bowiem brawa, które wynikają z tego co wypada, ale cisza na sali. Tym razem ciągle ktoś kaszlał. Ciekawe, że w przerwie kaszel był rzadkością... Wygląda na to, że widzowie w czasie pogaduszek w przerwie byli bardziej skoncentrowani. Z drugiej strony była grupka widzów, zwłaszcza młodych, która słuchała uważnie, śledziła akcje, wyłapywała niuanse i się z nich podśmiewała. Mogę domniemywać, że oni przyszli ze świadomością kim jest Beckett, a nie tylko kim są Krystyna Janda i Jerzy Trela.
Zresztą, może wylewam tak tylko swoją frustrację? Spektaklem zainteresowałem się późno, w efekcie trafiłem na jedno z najgorszych miejsc na sali i Krystynę Jandę (unieruchomioną nieco na lewo od środka sceny) przesłaniała mi czasami sąsiadka, a konkretnie jej długie włosy. Ale tu sam jestem sobie winny.
Cieszę się, że współpraca Teatru Rozrywki i Teatru Polonia przebiega tak dobrze, gdyż jest to istotne wzbogacenie repertuaru. I okazja do podziwiania świetnych kreacji (że jeszcze raz pochwalę Jerzego Trelę!). Wygląda na to, że jednak będzie ona zawieszona, ze względu na remont. Ekipy remontowe mają wkroczyć do części teatru istotnej dla wystawiania spektakli (bo obecnie pracują w mniej ważnych pomieszczeniach) w maju. Dla mnie oznacza to rozstanie z Teatrem Rozrywki aż do jesieni. Ale remont jest potrzebny.
---
1. Z didaskaliów wg tłumaczenia Antoniego Libery.
2. Chodzi mi tu o wspomnienia Winnie o parze, która ją oglądała i jej stan komentowała. Para ta w spektaklu, który widziałem i słyszałem posługuje się bardzo "autentyczną polszczyzną". W sumie podobnie jest u Libery, ale mimo to nie odnajduję paru słów, które pamiętam ze spektaklu.
środa, 14 marca 2007, pak4
http://pak455.blox.pl/2007/03/Szczesliwe-dni-w-Teatrze-Rozrywki.html
życzę kolejnego szczęśliwego dnia
u mnie ani lepiej ani gorzej
nic nie boli
prawie nic (no poza głową)