Pani Krystyno, chyba w życiu każdego z nas, naszych rodziców jest wiele takich momentów, słodko-gorzkich, łzawo-śmiesznych...
Już kiedyś tu na Pani stronie pozwoliłam sobie umieścić wspomnienia mojej Mamy z Syberii...
Moi Rodzice nie żyją już od paru lat, a często na różnych spotkaniach rodzinnych wspominamy właśnie te chwile śmieszne, które im się przydarzały.
Mój tata był krakusem, a więc jak większość z nich (Krakusy nie obrażać się!) był przysłowiowym sknerą kochającym pieniądze. I na stare lata stwierdził, że mama jest osobą zbyt rozrzutną, więc zaczęli prowadzić w jednym domu dwa gospodarstwa. W oddzielnych garnkach gotowali oddzielnie obiady, natomiast czynsz, światło płacili wspólnie...Ale tata, krakus z urodzenia, wychowany we Lwowie, kombinował, jak mógł, by jednak odłożyć więcej pieniędzy. Więc po co kupować zapałki do zapalania gazu w kuchence, skoro mama kupiła? Więc używał maminych. Gdy do nich przychodziłam, pytałam dlaczego znów obrażeni na siebie, więc mama mi się skarżyła, że znów zabrał jej zapałki. By w końcu ukrócić ich sprzeczki, kupiłam im zapalarkę do gazu. Przychodzę następnego dnia, zapalarki nie ma. Pytam mamę, gdzie jest? A mama na to: a co on będzie mi ją zabierał, więc schowałam...
Kiedyś znów siedzimy u rodziców, naraz tata wpada oburzony i mówi, że mama zabrała mu sztuczną szczękę. Patrzymy na siebie zdziwieni. Mam się wypiera. No bo po co jej sztuczna szczęka taty? Tłumaczymy tacie, że mama przecież nie może nosić jego szczęki. Tata jednak uparcie twierdzi, że mama mu zabrała. Potem kiedyś podczas sprzątania mieszkania znalazłam te szczękę gdzie za biurkiem. Tata jednak do końca nie był przekonany i twierdził, że mama zrobiła mu na złość i ją mu tam schowała.
Okulary. Kiedyś były takie najtańsze przepisywane na receptę, czarne, jednakowe dla wszystkich. Tata czyta książkę, a mama podbiega i ściąga mu je z oczu ..I mówi, zabrał mi je...Za chwile, drugie okulary mamy znajdują się na stole.
Natomiast, gdy tata był już bardzo chory, mówił do mamy, po co kłócimy się o bzdury? pogódźmy się...Ostatnie trzy miesiące życia prowadzili wspólne gospodarstwo...W sumie kochali się.
I jeszcze jedna historia. Moi znajomi. Rozwiedzeni od 35 lat. Mieszkający w innych miastach. Nie utrzymujący żadnych kontaktów przez te lata. Gdy w święta odwiedzali swoje wspólne dzieci, te musiały tak planować wizyty rodziców, by się nie spotkali. Po prostu nie mogli znieść swego widoku . Pani po jakimś czasie od rozwodu wyszła ponownie za mąż, potem owdowiała. Pani lubiła życie na tzw. poziomie. Po śmierci drugiego męża jej sytuacja finansowa bardzo się pogorszyła. Pan natomiast mieszkał zawsze sobie sam, dobrze sytuowany, z dobrą wojskową emeryturą. W ostatnich latach pan zaczął chorować, potrzebna była opiekunka. Przychodziły różne, ale żadna z nich nie przypadła do gustu starszemu panu. Aż któregoś razu pan zadzwonił do swojej córki, by zaproponowała mamie, czy nie zechciałaby się do niego przeprowadzić. Córka zdębiała. Ze strachem w oczach powiedziała mamie o propozycji ojca. Ku jej zdziwieniu mama powiedziała, że się zastanowi...Chyba za bardzo dokuczała pani samotność. A może zbyt małe środki finasowe na samodzielne prowadzenie domu. Po paru dniach pan i pani zamieszkali w mieszkaniu pana...35 lat lat po rozwodzie. Pani po siedemdziesiątce, pan po osiemdziesiątce. Pan na nowo odkrył wspaniałą kuchnię byłej małżonki. Zaczęli po prostu się adorować....Wytrzymali ze sobą rok. Pewnego dnia pani stwierdziła, że ma dość i...wyprowadziła się z powrotem do swojego mieszkania. Do miasta oddalonego o 35 km od miasta pana. Ale do fryzjera jeździ do tamtego miasta. Do zakładu fryzjerskiego obok domu pana. No i odwiedza pana. No bo jak nie odwiedzić, skoro się jest tak blisko? (słowa pani)
Pozdrawiam serdecznie
Marysia