Witam, mam na imię Jola i od dłuższego czasu czytam Pani dziennik oraz niniejsze forum, cóż, muszę przyznać, że po otwarciu i obebraniu poczty, kolejnym krokiem jest zerk na Pani stronkę, jakoś tak ciepło się tu czuję. Postanowiłam napisać dzisiaj tylko i wyłącznie dlatego, żeby być może poprawić Pani humor, opowiastką, która mnie rozbawiła na cały dzień...
Autentyk czyli "Wspomnienia Taternika " :
"Podczas jednego z obozów wspinaczkowych w Tatry pojechaliśmy w rejon Morskiego Oka.
Dotarliśmy pod scianę.
Nasz instruktor (jako, że byliśmy przygotowani na wyprawę pod
każdym względem) zaproponował, żebyśmy sobie strzelili po jednym
- "żeby nam się ściana trochę położyła - będzie się lepiej wchodzić".
Towarzystwo nie namyślało się długo i zaczęli "kłaść ściany" dosyć intensywnie,
z czasem flaszki zaczęły topnieć
jedna po drugiej i skończyło się na kompletnym uboju.
Gdy grupa ocknęła się równo ze świtem zauważyli,
że brakuje wśród nich prowodyra libacji - instruktora..."
I tutaj następuje wersja GOPR-owców:
"Zapieprzamy gazikiem, wyjeżdżamy zza zakrętu a tu jakiś facet na środku drogi idzie
na czworaka, wbija haki w asfalt i asekuruje się liną..."
Miłego dnia :))))