Pani Krystyno,
Oglądałem wczoraj „człowieka z żelaza”. Historia, która przetacza się obok nas, najpierw płonie wielkim płomieniem, którego promienie smagają ludzkość, później żarzy się na dnie pogorzeliska, a na samym końcu zostają zimne, zastygłe kawałki węgla. Właśnie takimi czarnymi odłamkami węgla jest dla moich rówieśników KOR, Wybrzeże, rok 1970. Pamięć- nauczycielka narodów i pamięć świata- ogranicza się u nich głównie do jakości i estetyki kosmetyków, kolorowych reklam coca-coli. Kiedy rozmawiam z kolegą z klasy o problematyce politycznej, o zepsuciu ustrojowym, o ideach utopijnych, o filozofii odciskającej swój wizerunek na woskowym podłożu rzeczywistości, nie rozumie ani słowa. Mówi: Michał, a po co to komu, po co ty mi te tyrady wsączasz do głowy, to czysta trucizna, który wypełnia jedynie moich starych i dziadków, którzy przy wódce spisują słowem mówionym powieści wspominkowe p.t. Stocznia Gdańska. Nazywa mnie skończonym humanistą, złożonym z pięknych i estetycznie doskonałych części składowych, ale tworzących całość zbyt ascetyczną, w minionym guście, w duchu klasyczno –romantycznym. Gubimy gdzieś naszą tożsamość, ona przesypuje się nam przez palce. Korzenie uważamy za połamane, przesiąknięte substancją dewocji i mizantropii i widzimy w nich tylko powierzchowne rzeczy. A za tą trupią, pomarszczoną fasadą nacjonalizmu chrześcijańskiego kryje się bogata tradycja, którą należy ujarzmić.
Zbieram więc grupę osób, łańcuchem przykuwam do podłogi i puszczam „Człowieka z żelaza”. Po jakimś czasie oswobadzam z kajdan, drzwi zamknięte na siedem spustów otwieram. Ale nikt nie wybiega, nie wyrywa desek z podłogi i nie rzuca mi w głowę cegłą. Oglądają w skupieniu, nie piją herbaty z cyjankiem, którą im zaparzyłem, gdyby mieli dosyć, jak to oni nazywali męczarni, martyrologii oglądania „polskiego, zmanierowanego kina”. Pochłonięci obrazem, historią kiełkującą z szklanego ekranu i pętającą ich uwagę. Ja też zatapiam się w filmie. Chwalę Pani środki formalne, mówię, że te: „kiedyś trzeba spłacić ten dług, nie?; za darmo; milion złotych, wiem” są arcydziełem wyrazu, ekspresji aktorskiej. Ile razy my musimy przemawiać podobnym tonem, w twórczości, w krytyce, w duchu. Krzyczą, żebym się zamknął, bo przeszkadzam, że harmonia audiowizualna została zakłócona przez moje egzaltowane i subiektywne opinie.
Później rozmowa, długa, omawianie palących kwestii, wnikliwe studium historii, dogłębna analiza zjawisk społecznej jedni. Oczywiście co chwila moje egzegezy, mające posmak prywatnego czarnego i absurdalnego humoru.
Fabuła tego filmu potoczyście płynie omiatając całość, jest światłem, które kładzie blask olśnienia na mętne wywody historyków, wytoczonych przez rutynę pracy zarobkowej.
Pozdrawiam, wszyscy bardzo dziękujemy za film Wajdzie, aktorom, a jeden kolega, koniecznie chce abym Pani przekazał, by nigdy nie piła soku jabłkowego z „Biedronki”, bo widział jak ekspedientki zbijają owoce spod ZUS-u, następnie wyciskają i wlewają do kartonowych pudełek. Koleżanka zaś krzyczy bym powiedział, że ją strasznie oszpecono u fryzjera, i teraz jej włosy wyglądają jak powój i wijące się robactwo i czy Pani tak miała?
A ja, bardziej normalnie, bo nie mam opętania absurdem, mówię, że nie mogę się doczekać „Weisera” i od serca życzę zapału, chęci, powiewu ducha. Michał.