Droga Pani Krystyno
W sobotnio-niedzielnym dodatku Rzeczpospolitej Plus Minus przeczytałam artykuł Tomasza Mościckiego pt. "Kiedyś był tu teatr", w którym autor analizuje stan polskiego teatru, szukając przyczyny jego postępującego rozkładu. Jest rys historyczny, odwołanie się do wielkich autorytetów, ich sukcesów, sławy, wielkości, na którą pracowali ponad 200 lat. Autor pisze: "Jeszcze 20 lat temu mówiliśmy sobie: marnie z rezyserami, ale za to wciąż mamy wielki potencjał aktorski. To wszystko zaczęło zmieniać się w latach 90., w chwili gdy polski teatr, skwapliwie zapomniawszy o swych niegdysiejszych szczytnych ideałach, puścił się w pogoń za dość szczególnie pojmowaną "nowoczesnością". Ta "nowoczesność" według Mościckiego to wulgarność, przekleństwa, brak scenicznej wyrazistości, zaniedbanie dykcji i emisji, co skutkuje coraz mniejszym zróżnicowaniem realizowanych produkcji.
Pani Krystyno, kiedy wulgarność w teatrze jest uzasadniona, a kiedy, tak jak twierdzi autor artykułu, "służy temu samemu celowi co perory blokersów z browarkiem pod osiedlowym trzepakiem /.../ "? Czy i w jaki sposób zwykły, przeciętny widz jest w stanie to odróżnić?
Serdecznie Panią pozdrawiam zapewniając, że moja uwaga skupia się aktualnie przede wszystkim wokół tematu "Kiedyś było tu kino". Przesyłam ukłony i ucałowania.
http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/pl ... s_a_4.html